|
![]() |
#1 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Zong, świetnie. Można to było zostawić na sucho, ale ty bardzo ładnie ubrałaś ten dialog w uczucia.
Częśc piąta Lea opadła ze zmęczeniem na oparcie fotela. Coś w jej śnie było naprawdę pokręcone, bo stewardessa miała włosy koloru dorodnej marchewki i co gorsza, uroczy czepek, ale z logo firmy Lot. Popychała przed sobą skrzeczący wózek i stanęła pomiędzy ich fotelami. Nakazała rozsunąć stoliki zamontowane w fotelach osób siedzących przed nimi. Do wyboru było całe menu przystawek - przed nimi jeszcze trzy godziny lotu, za półtorej mieli podać danie główne. Lea wzięła dla siebie skromną sałatkę wielowarzywną z dużą zawartością zielonej sałaty(wymagającej, nota bene wyjątkowego zaangażowania szczęk) i popatrzyła co też zamówiła reszta rodziny. Rodzice zdecydowali się na lampkę szampana i dobrą sałatkę z apetycznie podsmażonym kurczakiem w chrupkiej panierce. Natalia, która od zawsze była mięsożercą wzięła jako przekąskę koreczki z serem żółtym, szynką i warzywami. Najdłużej zastanawiały się wybudzone z ciężkiego letargu smarkate - Marta i Ida przebierały w menu otwierając każdą potrawę, aby w końcu zdecydować się na jakże im dobre znane płatki śniadaniowe i mleko czekoladowe w kartonikach. Lea zjadła swoją porcję sałatki i zamknęła tekturowe pudełeczko. Wrzuciła ja do kosza umocowanego pod fotelem i odprężyła się. Mama z tatą odgrywali właśnie partię Scrabbli Travel, Marta i Ida usnęły okryte kocami przez stewardessy, więc Lea obróciła się i zasunęła im zasłonkę, by brzask wstającego słońca nie raził je w oczy. Widać jedynym kompanem do rozmowy była siostra Nana. - Natalia? - zapytała ciepło Lea dotykając ramienia siostry. Rude sprężynki, prędzej od właścicielki obróciły się i spotkały się ze stalowym spojrzeniem Lei. - Rany, masz spojrzenie jakbyś chciała kogoś zamordować - mruknęła dziewczyna i przetarła zaspane oczy. - No nie, no proszę, nie mów mi, że i ty uśniesz - powiedziała Lea i chwyciła Natalię za rękę. - O co Ci znowu chodzi. Błagam, nie mówmy o tym - poprosiła Natalia i spojrzała w dół. - Nie, nie chcę o tym mówić. Chcę Cię zapytać, co my tam niby będziemy robić. - powiedziała smętnie Lea i wyciągnęła z bagażu podręcznego małą fioletową kosmetyczkę. - No.. ee.. pewnie będziemy mieć święta, nie. A pojutrze.. no nie wiem, wiesz, rodzice coś zaplanowali. - A na sylwa będziemy w domu? - spytała z nadzieją Lea. - No co ty, kobieto. A myślisz, że po co cały tydzień łaziłam po kosmetyczkach, kolorystkach, fryzjerach i solariach? - Nie mam pojęcia. - odparła dziewczyna chłodno i zaczęła sią bawić kółeczkiem od rolety. - Zostajemy tam, to pewne. Wracamy w nowy rok, mamy wtedy samolot. - Przede mną w takim razie dziesięć dni malowania, rysowania, spędzania świąt, żarcia, ćwiczenia aby spalić kalorie i biegania po kafejkach, żeby znaleźć normalną kawę - burknęła Lea i omal nie wsadziła sobie tuszu do rzęs do oka. - Uważaj, bo sobie oko wybijesz. I będzie bieda. Serio, młoda, to szykuj się lepiej. Masz siano na głowie. - powiedziała Natalia i zmierzwiła siostrze fryz. - Jasne. Spójrz na nie! - powiedziała Lea i ujęła włosy na czubku głowy. Kilka pasemek teatralnie opadło jej na różowe z emocji policzki, reszta pozostała na głowie rozsypując się w ekstra fryzurę. Natalia była w porównaniu z nią beznadziejna. Rude kędziory, odziedziczone po prababce prababci(masło maślane) układały się wręcz beznadziejnie. - Ech.. masz rację. Masz świetne włosy. Kruczoczarne, gładkie. Lśniące i mocne na dodatek! - jęknęła Natalia i pociągnęła siostrę za ciemny pukiel. - Halo, dziewczynki, wstawajcie - powiedziała mama i szturchnęła kilkakrotnie dziewczynki w nogi. Marta we śnie wyglądała cudownie. Zwinięta w kłębuszek na szerokim fotelu, Ida była jej przeciwieństwem. Rozwalona na całej powierzchni siedziszka, okryta kocem raptem na stopach wyglądała komicznie. Po chwili stewardessa wróciła ze skrzypiącym wózkiem, z parującymi półmiskami tym razem. Lea nie była głodna, odmówiła więc posiłku i skuliła się do okna. mama z tatą zamówili skromne dania, jedynie Natalia i siostry, przegłodzone po drobnych przekąskach chętnie zjadły coś dużego na ciepło. - Martuś? Najadłaś się? - zapytała mama, kiedy siostra rozglądała się za pojemnikiem do wyrzucenia tekturowej tacki. - Taak. - odparła siostra z typową dla niej flegmatycznością. Mama wyrzuciła tackę pod swój fotel i oparła się. Podchodzili właśnie do lądowania, w godzinę po rozdaniu posiłków. Kiedy samolot gładko siadł na płycie lotniska Lea poczuła coś niesamowitego. Witaj kariero, pomyślała. |
![]() |
|
![]() |
#2 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Przeczucie myli? Rzadko. Teraz chyba też się sprawdzi. Ładne opisy, Cocaine.
"Jak żyć? - pamiętnik" odcinek 5 -Co się stało z ciotką Martyną? - spytałam nagle. -Pewno nie żyje. Miałaby ze sto lat. -Gdzie mieszkała? -Na Krakowskiej. -Mamo, ja ci nie wierzę. -Że mieszkała na Krakowskiej? Córciu, naprawdę... Czemu miałabym kłamać? -Nie wierzę, że bycie prostytutką cię wciąga. Mama spojrzała na mnie zdziwionym wzrokiem, zaskoczona nagłą zmianą tematu. Zazwyczaj ciągnęłam jeden temat długo, aż do znudzenia, zadając chyba wszystkie możliwe pytania. A teraz? Nie wiem. Nasunęło mi się. Nie wierzę, że to ją wciąga. Mimo wszystko znam moją matkę. -I masz rację, Lina. -To dlaczego...? -Żeby mieć pieniądze? -Nieprawda. Jak się urodziłam, to rozumiem. Dziecko kosztuje. Ale teraz? Ciuchy, sprzęt. Nic nam nie brakuje. Możesz zrezygnować i szukać innej pracy! -A jak mnie nie przyjmą? -To najwyżej wrócisz! Tam jesteś zawsze mile widziana, mamo! -Ty mnie znasz, Lina. Nie podejrzewałam. Jak miałaś dwa lata, chciałam zrezygnować. Ale bałam się, że ci czegoś zabraknie, jak nie będę miała kasy, i mi ciebie zabiorą. Załamałabym się. Byłaś cudownym dzieckiem. Córusiu, potem nie myślałam o tym. Ale ty jesteś córką ze snów. Wymarzoną, wspaniałą. Zrezygnuję. Postaram się o pracę dziennikarza, krytyka, pisarza. To mnie wciąga. -Talent też po tobie odziedziczyłam - westchnęłam cicho. Mama usłyszała. -Nie mogłam sobie ciebie wyobrażać. Nie znałam ojca, dzaidków, nikogo. Ciotka Martyna? Nie liczy się. Chciałam, byś była pracowita, rozumna, mądra. Ale, Lina, to nawet przez życie się tego samoistnie uczyłaś. -Mama, ja wiele po tobie odziedziczyłam! - krzyknęłam i wyszłam. Wiedziałam, co by było. Pochwała pracy. Tego opowiadania. Ach, czemu, czemu jej nie zniszczyłam?! Po lekcjach pożyczyłam zeszyty od Zośki. Była na imprezie, ale udawała, że nic się nie stało. Przepisałam, oddałam, zrobiłam lekcje. Było wcześnie. 15:30. Jutro nie mieliśmy mieć chemii i anglika. Dwie pierwsze lekcje. Czyli ogółem, będą cztery. Nie chciało mi się uczyć. Mamy nie było. Poszła dać wymówienie? Oby. Siedziałam przeszło pół godziny w męczącej ciszy. Zero odgłosów. Wyobraziłam sobie liczną rodzinę, trójka dzieci, dziadkowie, rodzice, kot czy pies. I w tym ja. Matka, córka, czy wnuczka, nieważne. Włączony telewizor, radio, komputer. Ktoś się kłóci, któś wrzeszczy, małe dziecko płacze... A u mnie cisza. Radio wyłączone. Komputer, telewizor gdzieś tam, wyłączone. Wielu ludzi narzeka na tamtą sytuację. Ja marzę o niej. Tak to jest. Jeszcze ciotka, wujek, kuzynostwo do tego... Ach! Właśnie! Złapałam plecak. Wpakowałam trochę żarcia, picia, ubrań. Portfel z dokumentami i dwoma, może trzema setkami. Książka. Długopis od Julki i jakiś duży notatnik. Zostawiłąm kartkę dla mamy na przedpokoju: "Alina Łukomska da sobie radę w życiu". Małymi literami, na drugiej stronie: "nie martw się, wrócę". Po namyśle skreśliłam to, ale tak, żeby dało się odczytać. Ciekawe, czy mama to znajdzie? Tak, jeszcze klucze. Czy niczego nie zapomniałam? Zapomniałam! Rzuciłam się do pokoju mamy, w posuzkiwaniu jakiegoś naszego zdjęcia. Otworzyłam szufladę. Jej zawartość mnie zaskoczyła. W środku była tylko jedna rzecz. A moja matka wydawała mi się taka sentymentalna, drobiazgowa. Cóż, ma jeszcze kilka szuflad. Chwyciłam ten notes. Pewnie się przyda. Wygląda na stary, napakowany. I widziałam nasze zdjęcie. Coś jeszcze? Stałam chwilę w miejscu. Pomyślałam, rozplanowałam szybko i zdecydowałam. To już wszystko. Na pewno iść? Tak. To mi pomoże odpowiedzieć na pytanie, jak żyć. Chwyciłam plecak, klucze zamknęłam drzwi i szepnęłam:-Wrócę tu, może niedługo, ale na pewno będę mądrzejsza i bardziej doświadczona. Mama nauczyła mnie teorii, poszukam praktyki! Na razie. Wrócę na pewno. |
![]() |
![]() |
#3 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Zong, liczyłam na to, że ucieknie. W sumie postąpiłabym tak samo
![]() Odcinek Szósty Lea narzuciła kurtkę na ramiona i poczekała, aż miłe stewardessy otworzą drzwi. Rodzice zajęli się młodszymi - na Leę i Natalię spadł ciężar odebrania bagaży. Dziewczyny nie czekając na rodziców - zanim Marta i Ida zdołają skompletować garderobę na tyle, by nie odmrozić sobie tyłka na wietrze może minąć naprawdę dużo czasu. - Lea? Czy ty... no wiesz, zamierzasz malować? - zapytała Natalia kiedy przechodziły przez rękaw. Nagły poryw wiatru zakołysał płachtą i dziewczyny złapały się poręczy, ale gdy sytuacja została opanowana siostra ponowiła pytanie. - Tak. Rodzice nie widzą w tym nic złego, spytałam się ich już w samolocie. A wiesz, to może być interesujące. Naprawdę, ludzie mogą mnie prosić o wykonanie portretów - nawijała Lea, zanim weszły na halę lotniska. Gwar, biegający ludzie, to nie było im obce. Tak samo zachowywali się dziś do południa. - Gdzie te bagaże - syknęła Natalia oglądając dokładnie każdą walizkę, która przesuwała się przed nimi na specjalnej taśmie. - Tu, tu są. - powiedziała Lea i ruchem tygrysicy dopadła wielkich toreb i waliz, które zbliżały się w ich stronę. - Rany boskie, co te smarkate tam nabrały - jęknęła Natalia zdejmując z taśmy dwie torby wielkości biurka komputerowego z rozciągniętym na boki zasuwakiem. - Wiadomo, że pakowały się same. W przeciwnym razie torby byłyby prawie puste. Mogę się założyć, że wzięły akordeon i pudęłka zawierające szachy magnetyczne. Samo to waży około trzech kilo. - Dziw, że ich nie zatrzymali jak ważyli te walizki - stękała Natalia pchając przed sobą wózek wyładowany bagażami. - Gdzie byliśmy z nimi umówieni? - Przewieź mnie!! - odparł cienki głosik z przodu i już po chwili na wózku siedziały dwie smarkate dziewczynki z uśmiechami od ucha do ucha. Marta i Ida, szczęśliwe jak nigdy dojechały aż pod same drzwi taksówki transportem nadziemnym. - Przeliczcie się proszę. Jesteśmy wszyscy? To wsiadamy - zapowiedziała mama i wsadziła młodsze do tyłu, sama siadła pomiędzy nimi, a Natalia, Lea i Tato zajęli miejsca na samym tyle taksówki - na specjalnych rozkładanych fotelach bo przednie siedzenia zajmowały bagaże. - Sorry... Plaza Hotel? - zapytał jeszcze raz kierowca i zatrzymał się na światłach. - Yes, yes. - gorliwie potwierdziła mama przytulając do siebie córeczki. Światła hotelu widać było z samego lotniska - a w szczególności cztery gwiazdki na samym szczycie i fantazyjne zawijasy przy literze P rozpoczynającej wyraz Plaza. - Jesteśmy. - powiedziała mama i zaczęła wyganiać rodzinę z samochodu. Miły mężczyzna w uniformie zapakował bagaże na specjalny wózek, mama uiściła zapłatę za przejazd i uśmiechnęła się promiennie do znudzonego taksówkarza, a smarkate badały przyciski świateł na desce rozdzielczej. - Martaaa! No proszę was, choć raz bądźcie posłuszne - poprosiła Lea i wyciągnęła dziewczyny za kaptury od kurtek z samochodu. - Ale, ale, my tylko chciałyśmy zobaczyć klimatyzację i oświetlenie i... - Nieważne. Mamy już nie ma przed hotelem. Nana, gdzie mama? - zapytała Lea i wzięła dziewczynki za ciepłe, spocone łapki. - Poszła zapłacić za hotel. Mamy pokój.. ee... 989. - powiedziała Natalia i wprowadziła je przez obrotowe drzwi do wielkiego hallu. Stały tam dystyngowane damy, jak i artyści z długimi włosami i małe dzieci ganiające się wokół kanap. Lea opadła na jedną z nich, tuż za nią szumiała woda z niewielkiego strumyczka a dziewczynki wrzucały grosze do wody. - Na litość boską, choć raz zachowujcie się jak ludzie. - zbeształa siostry Natalia i wzięła je za ręce. - I ty się wreszcie rusz. - Już... - powiedziała Lea i weszła do windy. Przycisnęła guzik i szklana winda poszybowała z nimi w górę, by zatrzymać się przy korytarzu wymalowanym na niebiesko-żółto. Przy olbrzymim oknie, na którym zawisła delikatna śnieżnobiała koronkowa firanka stał olbrzymi kwiat o grubych liściach. Marta i Ida zaczęły szukać drzwi z numerem 989. - To tu! - wykrzyknęła Marta i pokazała zasmuconej siostrze język - pokój znajdował się bowiem po obstawianej przez nią stronie. - Dobrze. Kto ma klucze? - zapytał tato szukając po kieszeniach karty i kluczy - ja! - wykrzyknęła mama i przedostała się przez stojącą przy drzwiach rodzinę i włożyła klucz do zamka. Klikakrotnie zachrzęścił - i voila, pokój otworzył im swe podwoje. Pokój był ciepły - w kolorze wina i cieplutkiej żółci, a na podłoga wyłożona została miękkim dywanem w żółte kropki. Ściany obklejone były tapetami w żółto-białe paseczki. Pierwsze, co rzuciło się im w oczy, to oczywiście - łóżka. Lea czym prędzej dopadła łóżka, którego wezgłowie było naprzeciw wyjścia na balkon, tak, że mogła tuż po przebudzeniu i przy zasypianiu podziwiać panoramę Paryża z dziewiątego piętra. Marta z Idą, na całe szczęście zaanektowały sobie kompletnie inną częśc pokoju - tę oddzieloną od reszty ścianką działową. Rodzice zaklepali sobie rozkładaną sofę, a Natalia niewielki tapczan przy oknie. - Dobrze, jesteśmy wszyscy. Trzeba się rozpakować. - powiedziała mama i wyciągnęła walizki. Każdy wziął swoją i zaszył się w swoim kącie. Lea wróciła już po chwili do salonu z paczuszkami w ręku. dla rodzicow przygotowała kopię obrazu 'Płaczący chłopiec' - którego w galeriach nie było już od dawna i ciężko było go sprowadzić skądkolwiek. Dlatego teraz właśnie namalowała im swoją wprawną ręką kopię tego obrazu - udaną szczerze mówiąc. Ułożyła wielką niebieską paczką pod olbrzymią choinką - każdy, z 1500 pokoi dysponował własną choinką, dużą, przyozdobioną w odpowiednie kolory dopasowane do pokoju. Dla Natalii zakupiła pióro Parkera, za którym szalała od kilku tygodni - niestety 150 zł schowane w kieszeni dżinsów wyprało się na amen - a mama stwierdziła, że pralnia nie ponosi odpowiedzialności za rzeczy wyprane w ubraniach. Natalia przeżywała to bardzo - oj bardzo, dlatego też dobra siostra wysłupała z portmonetki ostatnie pieniądze, by zakupić siostrze wymarzony prezent. Dorobiła jej do tego na płócienku niewielkim - nocą przed wyjazdem piękny obraz kobiety w zaawansowanej ciąży, w rozwianej wiatrem sukience. Format obrazka był tak niewielki, że Natalia mogła go równie dobrze nosić w torebce w ramach amuletu. Marta dostanie w tym roku coś, czego pragnęła i o co dręczyła rodziców cały rok - żółtą bluzę z nadrukiem sympatycznego Tygryska - ulubionego bohatera Kubusiowej bajki. Ida miała mniej wygórowane życzenia - chciała tylko zwój woalu, którym mogłaby przyozdobić baldachim przy swoim łóżku oraz coś na szafkę nocną. Lea wybrała modną lampkę w kształcie lalki barbie, która była niewątpliwie autorytetem jedenastolatki. - Lea, na co te prezenty? - zapytała Natalia, lekko się rumieniąc. Widać siostra na śmierć zapomniała o sprawie tak istotnej w Bożym Narodzeniu - jak właśnie prezenty. - Ach, no przecież miło kogoś obdarować, nieprawdaż? - zapytała. Po chwili - ku jej zdziwieniu pod choinką pojawiło się jeszcze dwadzieścia pięć prezentów - od każdego dla każdego po jednym. Czyli Natalia wcale nie zapomniała o prezentach! - pomyślała, po czym wyszła z pokoju. - A ty gdzie? - zapytała mama. - Ach, idę się przejść - odparła i założyła w biegu kurtkę. Zdołała schować w torebce notatnik, komplet ołówków poukładanych starannie w rządku w metalowym piórniczku. Wyszła do najbliższej kawiarenki i usiadła na krzesełku. Zamówiła kawę z waniliową śmietanką i zaczęła szkicować. Dopóki ktoś nie dotknął jej ramienia. |
![]() |
![]() |
#4 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Dlaczego od razu uciekła? W końcu jeszcze nie wiesz, co z nią zrobię...
No, to już ma murowaną karierę. Albo? Albo nie wiem. Poczekam, zobaczę. Pisz dalej, jest ciekawe. Fajne opisy ![]() "Jak żyć?" Odcinek 6 Westchnęłam cicho. Koniec życia pod spódnicą matki. Hm, przykrótkiej zresztą. Sprawdziłam, czy mam "rzeczy podstawowe", tj. chusteczki, mp3, komórkę. Miałam. Zaraz... Ja nie mam mapy! Nie wytrwam bez niej. Rzuciłam się do kiosku i kupiłam plan miasta. Pierwsza stówka naruszona. Dwadzieścia minut później dotarłam na Krakowską. Tramwajem. Jak się okazało, moja dwójka, którą dojeżdzałam do szkoły, jechała na Krakowską. W drugą stronę. Teraz pokonać siebie. -Przepraszam, pan tutejszy? - spytałam słodko. -Tak. Pani nie? -No cóż, ja mieszkam troszkę dalej. Nie znam tej okolicy. Bo wie pan, szukam pani Martyny... Łukomskiej - strzeliłam. Jeśli ciotka nie nazywała się Łukomska, to co? Facet znał okolicę. Typowy sąsiad. Zna historię, uczucia, myśli... -No chyba Malin. Martyna Malin, z domu Łukomska. Mieszkała tam, w tej ciemnej bramie, pod dwójką. -Co się z nią stało? -Na zawał. A jaka była bogata! Rozdzieliła wszystko między krewnych. Na przykład moją byłą żonę. Haniusiu, czemu... Oh, przepraszam cię. Do widzenia. -Do widzenia - spojrzałam na faceta z zainteresowaniem. Szukują się ciekawe dni w tej okolicy. Z takimi mieszkańcami nie da się nudzić. *** Weronika Łukomska weszła do domu. Chwyciła klucze. Chciała otworzyć zatrzask. Nie dało się. "Lina pewnie poszła do sklepu, czy koleżanki" - pomyślała Łukomska. Otworzyła górny zamek i zatrzask. Rzuciła torebkę na ziemię i przyglądnęła się swojemu lustrzanemu odbiciu. Ładne, błękitne oczy. Blond fryzura spięta do góry niebieską spinką. Twarz ładna, może śliczna. Mama Weroniki musiała być ciekawą kobietą. Wera znużonym wzrokiem spojrzałą niżej. No cóż, czarna, obcisła miniówka. Bluzeczka na ramiączkach w kolorze nieba, pozwalająca uwidocznić niektóre krągłości kobiety. Na to wszystko rzucony czarny sweterek, dla utrzymania temperatury. W końcu w kwietniu nie ma lata. Wera rozpięła włosy i przeczesała je. Rozebrała się do bielizny. Włożyła jeansy i bluzkę z szerokim dekoldem. Przyzwyczaiła się do wyzywającego wyglądu. Teraz koniec z tym. Łukomska zdjęła szpiliki i włożyła zwykłe, domowe kapcie. Jeszcze raz spojrzałą w lustro. Uśmiechnęła się. -Teraz wyglądam jak prawdziwa, normalna kobieta. Koniec bycia *****ą! - krzyknęła. Rozejrzała się po pokoju. Zobaczyła kartkę, zapisaną pismem Linki, jej córki. -Alina Łukomska da sobie radę w życiu - przeczytała. Obróciła. Coś skreślonego. Chciała przeczytać, ale nie miała siły. Zakręciło jej się w głowie. Tak, jak wtedy, gdy była w ciąży. Szybko pojęła słowa swojej córki. - Lina, czemu tam? Dlaczego? Źle ci nie było... Wiem, czym to się skończy... Linka, wróć, wróć, proszę - szeptała cicho. Oparła się o szafkę i nie wytrzymała. Upadła na podłogę. Weronika Łukomska zemdlała. *** Rozejrzałam się. Ciemna brama. Na górza obskórna tabliczka z napisem "Krakowska 18". Spojrzałam na niebo, jakbym ostatni raz w życiu była na polu. Westchnęłam. Nikt nie wchodził. Teraz albo nigdy. Popchnęłam drzwi wejściowe. Zaskrzypiały. W środku.... Och, środek, klatka schodowa była zaniedbana, brudna. Wszedzie były jakieś śmiecie. Zadzwoniłąm pod jedynkę, dla upewnienia. -Dzień dobry - uśmiechnęłam się do stojącej przed mną kobiety - Obok mieszkała pani Martyna Łu... Malin, prawda? -Tak. -A jaka ona była? -Zadufana w sobie i swoich pieniądzach bogaczka! Swego czasu wychowywała Werkę, to jeszcze była miła. Ale jak Wercia poszła... -To pani Malin wygoniła Weronikę Łukomską. -Nie, moje dziecko. Pokłóciły się o coś i Wera uciekła. Potem Malin stała się zimna... Teraz tam mieszkają córka jej siostry, Hanka, i dzieci Hanki. A skąd ty wiesz, co się stało z Werą? Chrząknęłam. -Jestem córką Weroniki Łukomskiej. -O! To miło! Zatrzymasz się tu? -Myślę, że tak. Na jakiś czas. Dziękuję pani za wszystko - chciałam powstrzmać kobietę, żeby nei zadawała pytań dotyczących mamy. -Cześć. Wpadnij jeszcze kiedyś... Jak masz na imię? -Alina. -Wpadnij, Alinko. -Do wiedzenia. Zamknęła drzwi. Wpadnę, wpadnę, proszę pani. Podeszłam do dwójki. Szansa mojego życia. Początek przygody. Nacisnęłam dzwonek. Usłyszłam kroki zbliżającej się osoby. Nacisnęła klamkę. Drzwi otworzyły się przede mną. Ostatnio edytowane przez Zong : 07.01.2006 - 15:57 |
![]() |
![]() |
#5 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Zonguś, przepraszam, że tak długo
![]() Część.. siódma Lea była przerażona. Ledwie wyszła z hotelu już same nieszczęścia! Obróciła się delikatnie i zobaczyła nad sobą miłą twarz mężczyzny. - Neil jestem - odparł i nie pytając o pozwolenie zasiadł na metalowym krzesłku obok i skinął palcami na kelnera. Miły chłopak w fartuszku przyszedł do ich stolika i wyciągnął z kieszonki notes. Po chwili skrobał na kartce zamówienie na dwie czekolady na zimno z pianką. - A... co Cię sprowadza do mnie? - zapytała Lea w końcu zamykając notatnik z zarysem Sekwany i rosnącymi nad nią wierzbami. Położyła na wierzchu zestaw ołówków i zebrała łyżeczką piankę piętrzącą się na czekoladowych ambrozjach. - Pięknie rysujesz. Nie widziałem tu nigdy artystki, oni zwykle chodzą nad Sekwanę - powiedział Neil i wziął do ręki notatnik nadal nie pytając o pozwolenie. Leę trochę wkurzała ta jego bezpośredniość, ale tak w ogóle to uważała, że jest całkiem niezły. - Wiem, ale dziś jest już za zimno żebym tam poszła. Za pół godziny mam być w domu. - powiedziała. I tak skłamała, bo ludzie chodzili tu nawet w bluzkach z długim rękawem, ona miała na sobie golf i dżinsową kurtkę, będąc nieprzyzwyczajoną do ciepłego klimatu. - Taa... jasne. Może wymienię czekoladę na gorącą? - zpaytał chłopak i podniósł jej wysoką szklankę. - Nie, nie. Taka jest dobra. Trochę mnie orzeźwi - powiedziała dziewczyna i wyrwała mu napój. Pociągnęła trochę czekoladowych ambrozji przez słomkę i postawiła je na notatniku. - Chyba musisz zwiewać. Zbliża się czternasta. - powiedział Neil i odszedł. - Neil! - krzyknęła za nim ale odbiegł od stolika jak oparzony. Pozostały po nim ambrozje - i co gorsza niezapłacony rachunek. Nie, chwila. Zostawił pod swoją szklanką pieniądze. Dopiła spokojnie napój, zapłaciła kelnerowi i zebrała swoje rzeczy. Przechadzała się chwilę po moście, podziwiała płynącą dołem rzekę i poszła do hotelu. - Jesteś nareszcie - powiedziała Natalia i ponownie włączyła przycisk włączający muzykę w walkmanie. Podrygiwała nogą do rytmu leżąc na swoim łóżku. - Gdzie młode i rodzice? - zapytała Lea zaniepokojona ciszą w pokoju. - Ach, nic takiego. Poszli się przejść tu obok, pewnie zaraz wrócą. - powiedziała Natalia i wyszła na balkon. Lea została sama, w obcym mieście, mało tego była przecież tu cała obca - nikogo nie znała poza tajemniczym Neilem. Usiadła na łóżku i wyjęła z torby pamiętnik. Znalazła w szafce opuszczony długopis, odkręciła zatyczkę i zaczęła pisać. - Cóż tam skrobiesz? -zapytała ją Marta sadowiąc się w nogach jej łóżka. - A takie tam. Nieważne. Idziemy na balkon? Mam jojo, możecie sobie rzucać.. oczywiście nie w ludzie proponuję. - powiedziała Lea. Pomysł okazał się lepszy niż przewidywała. Siostry po lekturze "Dzieci z Bullerbyn" starały się jak najlepiej odwzorowywać głowną bohaterkę - teraz wymyśliły, że w kartonie po porcelanowym aniołku będą sobie przesyłać wiadomości - karton zawieszony został na dwóch sznurkach. - Dziewczyny, przemarzniecie - powiedziała mama i zgoniła obydwie do pokoju. Zaraz wigilia! Ależ się niecierpliwiły. Same nie wiedziały co ze sobą zrobić, rany, takich zniecierpliwionych to chyba jeszcze nikt ich nie widział... Mama wyciągnęła termos z barszczem i rozlała go do miseczek, wrzuciła kilka uszek ze specjalnego pojemnika, wyłożyła wszystkie przygotowane potrawy i zawołała wszystkich. Połamali się opłatkiem, w milczeniu zjedli kolację i doszło do corocznego sporu: - Kto rozda prezenty? - Padło na Martę i Idę jak zwykle - dlatego, że najgłośniej się awanturowały. - Lea! - krzyknęła Marta i podbiegła do siostry. Teraz będzie wyścig kto prędzej rozda swoje prezenty. Lea była zaskoczona. Od mamy dostała kilka płócien średniej wielkości, od taty komplet farb olejnych. Natalia zatroszczyła się o zapas terpentyny i lnianą ściereczkę do korekt wszelkiego rodzaju. Marta i Ida wysiliły się na anioła - patrona malarzy zrobionego własnoręcznie. - To chyba najpiękniejsze święta jakie miałam... - szepnęła Lea i spojrzała na Paryż z wysokości. Ludzie siedzieli i jedli kolacje wigilijne - w każdym niemal oknie było zapalone światło. W tym samym momencie poczuła gulę w gardłe i wybuchnęła płaczem. Rodzina spojrzała na nią zdziwionym wzrokiem. To tak się cieszy z prezentów?? |
![]() |
![]() |
#6 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Nic się nie stało.
![]() "jak żyć?" odc. 7 Ugięły się pode mną kolana. Szybko podniosłam wzrok. Zobaczyłam niską, niemodnie ubraną, smutną kobietę. -Słucham. -Ja.. ja.. - nie miałam co powiedzieć. Aż głupio rozmawiać z taką osobą, która wyraźnie ma inne niż ja zmartwienia, troski, zainteresowania. Inne "jutro". -Słucham, dziecko. Szybko. -Proszę pani, jak się pani nazywa? - spytałam cicho. -Hanna Selicka. Co właściwie chcesz? -Nazywam się Alina Łukomska. Mówi to coś pani? Bo ja, widzi pani, przyszłam, bo nie wiem, co robić... -Nudzi ci się w domu? - uśmiechnęła się żałośnie. -Nie. Ja chcę wiedzieć, jak żyć. Selicka zamyśliła się. Moze coś jej się kojarzyło, łączyło. -Powtórz swoje nazwisko - rozkazałą suchym głosem. -Alina Łukomska. -Córka... córka Niki? -Weroniki Łu... A co łączyło mamę z Martyną Malin? -Ciotka Martyna to... hm, Alu, to siostra matki Niki. Ciotka. -Czyli moja taka "ciocio-babcia". -Słuchaj, Alu, wejdź. Chcesz tu mieszkać? -Chętnie. -Jesteś moją krewną. Wypada przyjąć gościa. "Gość w dom - Bóg w dom"! - ciotka Hanka zaśmiała się. Wyraźnie wśród swoich było jej lepiej - Alu, a to moje tak zwane pociechy! Misia to ta mała dziewczynka. Ta, która tam śpi. Misia chodzi do przedszkola. Ten chłopak, który siedzi koło kanapy, nazywa się Antek. Po tacie. Antoś chodzi do pierwszej klasy, jest o rok starszy od Misi. Mam jeszcze córkę, która zdaje w tym roku maturę. Urodziłam ją jako szesnastolatka. Ona nazywa się Ola. Wszystkich ojcem jest Antoni Selicki. Nie znasz? Tak myślałam. Antoniego poznałam w szkole, potem wzięliśmy ślub. Możesz się domyślać, jak było. Ola urodziła się, jak byłam w szkole. Potem dokończyłam edukację. Gdzieś tak, jako dwudziestodwulatka (Olka miała 6 lat). Po paru latach urodził się Antek, Misia... A Antoni. tego się doweisz kiedy indziej. Na razie powiem ci, że planujemy rozwód. O dzieci dba, przysyłą forsę... Chce się z nimi spotykać, ale mu zabraniam. Co drugi dzień przychodzi tu Mateusz, taki chłopak, gdzieś w twoim wieku, Alu. Opiekuje się dziećmi, gdy jestem w pracy. Muszę na nie zarabiać... Mateusz prawie nic sobie za to nie bierze. Dla niego liczy się sam fakt i to, że ma się gdzie uczyć. No dobra, Alicja, chodź, tam będziesz spać. Na dawnej kanapie ciotki Martyny. W pokoju moim i Misi. -Mam na imię Alina. Może mi pani mówić Lina, Linka. -Przepraszam, Alu! A ty mów mi "ciociu". W końcu jakieś tam pokrewieństwo nas łączy. Ja śpię tam, z Misią. Kiedyś spałam z Antonim, to jasne. Ola ma pokój z Antkiem. Mamy jeszcze łazienkę, kuchnię i ten mały pokoik. "Bawialnia", przedpokój, mów na to, jak chcesz. Dobra, Alina, zmywam się do pracy. Zaraz powinien przyjść Mateusz. Pracuję jako pielęgniarka. Słuchałam paplaniny ciotki Hanki i stwierdziłam, że ma ona 35 lat (chwileczkę... 20+15=35... ciotka Hania jest rówieśniczką mojej mamy) i jest kobietą po przejściach z trójką dzieci. Ja tu na razie pomieszkam, poznam troski dzieci w różnym wieku. W końcu sama kiedyś chcę zostać matką. Tylko czy znajdę ojca, męża, skoro wszyscy mnie omijają, nie chcąc, bym była ich nawet koleżanką? -Jesteś Antek, tak? Więc, Antku, ja jestem twoją jakby kuzynką - powiedziałam do chłopca bawiącego się kolejką. - Mamy wspólnych pradziadków. Słuchaj, odrobiłeś wszystkie lekcje? -Matematykę zrobiłem, jest łatwa. Ale polskiego nie mam. Nie umiem, kuzynko. Będziesz z nami mieszkać? -Tak. Jakiś czas. Dopóki nie zrozumiem świata, tego najblższego. Antku, mów mi Lina. Nazywam się Alina. -Ładnie. To ja przyniosę lekcje. -Czekaj... A ta twoja siostra, Olka, gdzie jest? Bo Misia śpi, tak? -Miśka śpi. A Olka wyszła. Jest w szkole albo u koleżanki. -A Mateusz o której przychodzi? -Gdzieś tak, zanim Ola wróci. Ola Mateusza w ogóle nie interesuje. Powiedział mi kiedyś, że woli zamknięte w sobie, tajemnicze, ciekawe, interesujące się tym, co on... -Ej, Antek, wystarczy! Czy ja się ciebie pytam, kto interesuje Mateusza? Idź po te lekcje. Ten chłopak jest rozgadany. Sporo się od niego dowiem o rodzinie. Może Seliccy pomagą mi poznać życie? Nie powinnam tak do tego podchodzić. Na razie trzeba pomóc cioci Hani. Widzę, ze ona ledwo radzi sobie w życiu. Trójka dzieci, stare ubrania, brud w domu, godziny spędzone poza domem, jakiś chłopak zatrudniony za grosze... I Antek jest strasznie gadatliwy, jak ciotka. Nie ma z kim podzielić się życiowym doświadczeniem. Bo w tego Mateusza wąpię. Zaraz pewnie przyjdzie. Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek. -Ja otworzę, Antek, a ty znajdź te zadania. -To pewnie Mateusz. Zaciekawiona podeszłam do drzwi. Jaki będzie ten Mateusz? -Cześć! - krzyknął ktoś radośnie. Mateusz??? Popatrzyłam na postać stojącą po drugiej stronie drzwi. Wysoki, przystojny chłopak z dwoma książkami pod pachą. -Cześć. Jestem taką jakby siostrzenicą Hani Selickiej. Wyjaśnię ci kiedyś, bo na pewno będę tu jakiś czas. Nazywam się Lina Łukomska. -Lina... - powtórzył. - Jestem Mateusz. -Tak właśnie myślałam. Ciocia Hania mi coś o tobie mówiła. Nagle z przerażeniem stwierdziłam w myślach, że Mateusz chwycił moją rękę i przyłożył do swoich ust. Ho, ho, jaki dżentelman! Zwyczaj rycerski, ale przyjemny. Rozumiem, dlaczego Olka mu się nie podoba. Olę wyobrażam sobie jako imprezowiczkę, rozgadaną, wesołą dziewczynę, a Mateusz jest szarmancki, pewnie inteligentny, cichy... -Ej, chłopie, nie upodabniaj się do rycerzy! - powiedziałam, chowając za siebie swoją rękę. -Nie podobają ci się te zwyczaje? A przecież "Balladyna" jest trochę o rycerzach. -Kto powiedział, że lubię "Balladynę"? -Nie lubisz? To świetna książka... -Mateusz. To moja ulubiona książka. Zresztą, nie stój tak, bo przemarzniesz. Wejdź. Kiedy Mateusz zdjął kurtkę i rzucił na tapczan ksiązki, spytałam: -W której jesteś klasie? Czego się uczysz? -Jestem na studiach, psychologii. Chcę rozumieć ludzi i im pomagać. Poszedłem wcześniej do szkoły, więc mam 18 lat. -Aha, ja mam 15. Jestem w trzeciej gimnazjum. W tej chwili zorientowałam się, że Antek nam się przygląda. Już chciałam zatkać mu jakoś usta, kiedy powiedział: -A z Olą tak nie gadałeś! Tak ładnie wyglądcie razem. Pasujecie do siebie! I macie, jak widać, wspólne tematy. Gadaliście 10 minut. I byłam pewna, że to dziecko dobrze mówi. Mądre, doświadczone. Prawdomówne. Och, Antek... Bylebyś nie odstraszył ode mnei Mateusza, bo on chyba będzie moim jedynym! Jest wspaniały! 10 minut? A mi wydawało się, że minęło parę sekund... Ostatnio edytowane przez Zong : 07.01.2006 - 16:04 |
![]() |
![]() |
#7 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
jej, ile to lat minęło...
|
![]() |
![]() |
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 5 (0 użytkownik(ów) i 5 gości) | |
|
|