|
|
Zobacz wyniki ankiety: Jak oceniasz moje fotostory? | |||
5 gwiazdek - Odlotowe |
![]() ![]() ![]() ![]() |
11 | 57.89% |
4 gwiazdki - Całkiem niezłe |
![]() ![]() ![]() ![]() |
4 | 21.05% |
3 gwiazdki - Przeciętne |
![]() ![]() ![]() ![]() |
2 | 10.53% |
2 gwiazdki - Zgroza |
![]() ![]() ![]() ![]() |
0 | 0% |
1 gwiazdka - Strach się bać |
![]() ![]() ![]() ![]() |
2 | 10.53% |
Głosujących: 19. Nie możesz głosować w tej sondzie |
![]() |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
|
![]() |
#1 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Na kolorowe ołówki, zapomniałam już jaki stres towarzyszy rzucaniu FS na forum!
Dziękuję za wszystkie pozytywne komentarze :> Co do odcinka - krótki, wiem, ale tak jakoś wyszło. Co do zdjęć - czemu tylko Lucy na nich występuje? A to też jakoś tak wyszło xD Co do czasu dodania odcinka - to, że dodałam go w dniu premiery ostatniego odcinka BR ZUPEŁNIE przypadkowe :> I z góry przepraszam za wszelkie przekleństwa i wyrazy 'przekleństwopodobne' - nastroju i myśli Lucy w peirwszej jak i w drugiej cześci odcinka inaczej opisać się nie da. Odcinek 2: 2 – (słaby wiatr) – drobna, krótka fala. James stwierdził kiedyś, że Lucy potrafiła przyprawić go o niezły zawał. Tak też było tamtego pamiętnego popołudnia. Było cicho. Mężczyzna stał sobie najnormalniej w świecie przy oknie, sącząc dobre wino. Świat wydawał mu się bardzo spokojny – ludzie wędrowali sobie spacerem po parku, psy uganiały się za kotami, dzieci jadły piasek w piaskownicy. O taak. Cisza. Błoga i jak długo wyczekiwana! Wtedy drzwi otworzyły się z hukiem, a mieszkanie wypełnił słodki głos Lucy: - JASNA CHOLERA! Teoretycznie, Jim powinien już nie żyć. Ale praktycznie, to zachwiał się, chwycił za głowę i siłą odrzutu wlał w siebie resztę wina z kieliszka. - Co się stało? – zapytał odruchowo, nie myśląc nawet o konsekwencjach tego ruchu. - Co się stało?! CO SIĘ STAŁO?! Rzuciła buty w kąt przedpokoju, a żakiet w bliżej nieokreśloną przestrzeń, po czym wparowała do kuchni. ![]() Dłonie zaciśnięte w pięści, przygryzione wargi, czoło zmarszczone, krótkie włosy sterczące pod dziwnymi kątami, cała aż drżała. James po krótkim namyśle stwierdził, że była zła. - Zwolnili mnie – rzekła, siląc się na spokój. - Z zakładu psychiatrycznego? - Z PRACY, IDIOTO! - Coś ty zrobiła? Westchnęła ciężko, usiadła przy stole i mruknęła: - Polej. Więc polał, postawił przed nią kieliszek, również usiadł i w skupieniu czekał na opowieść. Wypiła trochę wina. - Mogłabym być dzisiaj na zebraniu. - Aha. - No i mógłby być tam szef i cała reszta. No i szef mógłby nawrzeszczeć na sekretarkę, bo ona mogłaby posłodzić mu kawę o łyżeczkę za dużo. James wzniósł oczy ku niebu. Dobrze znał Lucy i wiedział, że czasem odzywał się w niej feministyczny duch. - No i co mogłabyś zrobić? - Mogłabym powiedzieć mu, że nie traktuje tej kobiety jako kobiety... nie, jak RÓWNEJ SOBIE kobiety. ![]() Zapadła cisza. Jedna brew Jima uciekła w górę. - No i? - No i mogłabym mu powiedzieć też, że jest gnojkiem który nie umie sam rządzić firmą i który nie zna podstawowych praw człowieka. Wypluł trochę wina z powrotem do kieliszka. - No i on mógłby mi podziękować za współpracę – zakończyła z powagą i dopiła swoje wino. - Gdybyś tak zrobiła, to mógłbym cię uznać za idiotkę. - Mógłbyś. Polej mi jeszcze. ~~*~~ To nie tak, że Lucy miała chandrę. ![]() Oczywiście, że jej nie miała. Co tam, przecież są inne głupie firmy, którymi rządzą te wszystkie szowinistyczne świnie, które słodzą dwie, a nie trzy łyżeczki. A poza tym, była przecież optymistką. A leżała na kanapie, żrąc lody waniliowe i nie zwracając uwagi na świat zewnętrzny tylko z przyzwyczajenia. Tak, tak, Lucy nie miała chandry. Wtedy zadzwonił telefon. A niech sobie dzwoni, pieprzony facet, oni wszyscy są tacy sami. Dzwonią, dzwonią, a jak odbierzesz, to już się nie uwolnisz. A potem sama dzwonisz i po miesiącu zostajesz z kwitkiem, znaczy rachunkiem. - James, odbierz! – wrzasnęła po kilku minutach. - Ty odbierz, pracuję! Pieprzeni faceci, niech się bujają, niech sami sobie słodzą te dwie łyżeczki! Niczego nie będzie odbierać, nie da im za wygraną! Dzwoń sobie, samcu! Odebrała. - Puk, puk – odezwał się ochrypły głos. Westchnęła ciężko i ruszyła do pokoju Jima. Żarty na poziomie przedszkolaka, doprawdy. Gdy stanęła w progu jego sypialni, znieruchomiała. Spodziewała się zobaczyć tego samca (pieprzonego) z komórką w dłoni, szczerzącego zęby i wrzeszczącego do niej "Prima Aprilis!" czy coś w tym rodzaju. Tymczasem prawnik podniósł tylko głowę znad teczek klientów, spoglądając na nią ze zdziwieniem. To nie on dzwonił. - Teraz powinnaś zapytać „kto tam?” – zachrypiał głos z słuchawki. - Kto tam? – zapytała, z lekka przerażona. - Twój koszmar senny. - Nie rozumiem... Kim pan jest? - Zobaczysz. - Halo? HALO? Ale odpowiedział jej tylko odgłos odkładanej słuchawki. ![]() |
![]() |
|
![]() |
#2 | |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Skoro tak Wam się Lucy podoba, to nie powiem, że 'włożyłam' w nią trochę swojego charakteru.
Chole*a. Powiedziałam. :> Dzięki za wszystkie pozytywne opinie - nawet nie wiecie, jak są moblizujące! :> Carmen - szukałam, szukałam i nie znalazłam tego miejsca xD. Jeśli chodzi Ci o to: Cytat:
Pozdrawiam, Paddie zwana Orzełkiem |
|
![]() |
![]() |
#3 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Odcinek numer trzy, który chyba zaczyna rozkręcać akcję, jeśli w ogóle coś takiego w moich fs'ach występuje :>
Z góry przepraszam za wszystkie niedociągnięcia w zdjęciach - Simsy ostatnio stanowczo odmawiały posłuszeństwa, więc i tak sukcesem jest fakt, że udało mi się zrobić jakiekolwiek. Wybaczcie też błędy językowe, interpunkcyjne, czy powtórzenia - pisane bez udziału Worda, a co za tym idzie - bez korekty. Zapraszam do lektury :> Odcinek 3: 3 – (łagodny wiatr) – drobne fale. ![]() Lucy uwielbiała morze. Było takie nieprzewidywalne! Raz było gładką taflą, innym razem niebo nad nim rozcinał piorun, a ono ryczało jak oszalałe niszcząc wielkimi falami okolicę. A czasem po prostu szumiało rytmicznie, wlewając w nią gigantyczną dawkę spokoju. I pewnie właśnie dlatego znalazła się na plaży dzień po dziwnym telefonie. Oczywiście, zdawała sobie sprawę, że był to zapewne następny głupi żart dzieciaków, którym nudziło się samym w domu. Ale mimo to, przepełniał ją dziwny niepokój. Zadrżała, bo trochę wiało. Wciągnęła głęboko świeże, morskie powietrze, po czym usiadła sobie na piasku. Często tu przychodziła. Z tą plażą wiązało się wiele przyjemnych wspomnień. Zamki z piasku w dzieciństwie, nastoletnie wypady z przyjaciółmi, pewien bardzo miły wieczór kilka miesięcy temu. Uśmiechnęła się mimowolnie. Która kobieta nie marzyła kiedykolwiek o romantycznym spacerze po plaży o zachodzie słońca z przystojnym mężczyzną u boku? Problem w tym, że jej Romeo okazał się facetem, któremu zależało tylko na jednym. Bo przecież oni wszyscy są tacy sami. O, tak. Spodobała jej się ta myśl. Była o wiele bezpieczniejsza, niż myślenie że może ten albo tamten będzie tym nieszczęsnym księciem na białym koniu. Tylko, że tacy nie istnieją. Wszyscy, ABSOLUTNIE wszyscy faceci kierują się zwierzęcym instynktem. Głęboko tam, gdzie światło nie dochodzi mają uczucia innych. Innych, to jest kobiet. Innych, to jest lepszych. Innych, to jest JEJ. A niech się bujają. ~~*~~ Po pewnym czasie zorientowała się, że chyba siedzi tu już za długo. Podniosła się, otrzepała spodnie z piasku i już miała ruszać w stronę miasta, gdy pchnęła ją dziwna myśl. W końcu każdy czasem musi zrobić coś zwariowanego. Uśmiechnęła się szeroko i z dzikim piskiem wskoczyła po kolana do wody, chlapiąc nią we wszystkie strony i nie przejmując się zmoczonymi nogawkami. Zachwiała się lekko i omal się nie wywróciła. Zachichotała i poczuła jak humor od razu jej się poprawił. - Dziękuję. – puściła w stronę morza oczko, po czy ruszyła do domu. ![]() ~~*~~ Postanowiła wrócić na piechotę, postawiwszy sobie tezę, że ruch dobrze wpływa na stan zdrowia psychicznego. A James stwierdzał ostatnio, że chyba jest chora na głowę. A ona się go słuchała. Była świadoma tego, że był od niej tylko kilka lat starszy, ale zarazem o wiele dojrzalszy. I że miał, samiec, doświadczenie życiowe. W takiej czy innej dziedzinie. Nucąc sobie pod nosem jakąś melodię, która za nic nie chciała się od niej odczepić, przyglądała się otaczającym ją ludziom. ![]() Bardzo lubiła to robić, o tak. Wymyślała sobie wtedy historię każdego z nich, zależnie od jego wyglądu i nastroju jej samej. Kiedy przeżywała chwile załamania nerwowego zazwyczaj myślami sprowadzała na przypadkowego przechodnia wszelkie możliwe kataklizmy, byle tylko upewnić się, że nie cierpi tylko i wyłącznie jej jestestwo. Natomiast gdy jej serce, duszę, mózg i całą resztę organów i tym podobnych przepełniała radość, pani z warzywniaka wygrywała na loterii, a chłopię w kapturze zdobywało Oscara. Tym razem historia nastolatki kupującej gazetę przypominała telenowelę, kiedy to biedaczka nie wiedziała czy On ją kocha czy nie, nagle palił się dom, później wygrywała nowy, a ostatecznie wszystko było dobrze. Bo Lucy bardzo chciała, żeby wszystko było dobrze. Żeby znalazła sobie nową pracę, żeby dziwny telefon naprawdę okazał się tylko żartem, żeby znalazła Tego Jedynego, miała domek na przedmieściach, grupkę dzieci ze złotymi loczkami, psa, huśtawkę, jeziorko, złotą rybkę, ciepłe kapcie i poczucie bezpieczeństwa. Albo nie. Żeby miała to wszystko bez Tego Jedynego. Bo skoro oni wszyscy są tacy sami... No i bez dzieciaków. Samotną matką nie będzie! A po co jej huśtawka bez dzieciaków? Złotej rybki też nie musi mieć. Jeziorko to zbyt duże koszta. No, po prostu chciała być szczęśliwa. ~~*~~ 4 – (umiarkowany wiatr) – piana na szczytach fal, plusk. Lucy poczęła tracić wenę. I przechodniów, którym mogłaby wymyślić historie. I bardzo chciało jej się pić. I bolały ją nogi. I już nie chciała domku na przedmieściach. Jęknęła i padła na najbliższą ławkę. Siłą woli chciała odrzucić od siebie nieprzyjemną myśl, że do domu jeszcze drugie tyle. Zresztą, tyle ludzi przecież śpi na ulicy, czemu nie ona? ![]() Ona by sobie zasnęła przyzwoicie na ławce, o proszę, nawet wygodnie tak jest, normalna pozycja horyzontalna, nie jakieś pozy z jogi jakie wykonują niektórzy bezdomni po kilku głębszych. Tak, to jest całkiem dobry pomysł, nikt jej nie będzie przeszkadzał, nie będzie musiała myć naczyń, wysłuchiwać monologów na temat skorumpowanych urzędników, pokrzywdzonych ludzi, prawniczych zawiłości, tak, tak, cisza i spokój. - Witam. Otworzyła łaskawie jedno oko i rzuciła krótkie spojrzenie w stronę człowieka, w dodatku pieprzonego samca, który stał nad nią. - My się znamy? - Tak jakby. - Co pan ma na myśli, mówiąc „tak jakby”? - Dzwoniłem do pani. Rozespane szare komórki Lucy działały co prawda nieco wolniej niż normalnie, ale wreszcie trafił do nich fakt, że samiec miała bardzo ochrypły głos. Bardzo ochrypły głos. „Dzwoniłem do pani”. Rany Boskie! Wrzasnęła, zleciała z ławki i pobiegła jak najszybciej w stronę tłumu na głównej ulicy. Cały czas czuła na sobie jego wzrok, a w oddali jęki przechodniów popychanych przez Pana Ochrypły Głos. Na widok charakterystycznego żółtego dachu zrodziła się w jej sercu iskierka nadziei. Wpadła do taksówki, wrzeszcząc: - Gdziekolwiek! ![]() - Proszę? – taksówkarz rzucił w jej stronę krótkie spojrzenie. - DO CENTRUM! – wrzasnęła w przypływie wściekłości. Kolejny znajdujący się od niej o stopień niżej w drabinie ewolucji samiec! Taksówka ruszyła, a Lucy opadła na oparcie, wzdychając ciężko. |
![]() |
![]() |
#4 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
jutta - strasznie się ucieszyłam na Twój komentarz, bo Twoje zdanie zawsze było dla mnie bardzo cenne; szczerze dziękuję za tak pochlebną opinię ;^). Ale... yy... czwarty odcinek to będzie dopiero teraz ;DDD. A co do tej skali - raczej nie chodziło mi o napięcie, bo tego typu nastroju raczej budować nie umiem ;^). Uwielbiam morze (rzekła góralka ;D) - Lucy również, poza tym morze w ostatnim odcinku 'odegra' dość dużą rolę, a że skala Beauforta ostatnimi czasy mnie zafascynowała... to jakoś tak wyszło ;>
Popełniam następny odcinek. Ze zdjęć tym razem jestem niezwykle zadowolona - chyba zachorowałam ;D Zapraszam do lektury! Odcinek 4: 5 – (dość silny wiatr) – morze mruczy, duże fale z białymi grzebieniami. ![]() Było wczesne popołudnie, gdy Lucy wpadła do mieszkania z dzikim piskiem przerażenia. - Co znowu? Co tym razem mogłabyś zrobić? - Śledzą mnie! James, stanąwszy w drzwiach kuchni, wzniósł teatralnym gestem oczu ku sufitowi, po czym zapytał: - Złowieszcze krasnoludki czy białe myszki? Lucy wpadła do salonu, wymachując rękoma. Po chwili stanęła na środku, wzięła głęboki wdech, po czym rzekła: - Byłamnadmorzemiwracałamsobieiusiadłamnopołożyłamsi ęnaławceitamprzyszedłtakifacetionmiałtakiochrypłyg łostakijaktencowczorajdzwoniłtaktonapewnoonizaczął mniegonićiranyboskieJamesktośmnieśledzionczegośode mniechcejanicnierozumiemiwszyscywyfacecijesteściet ylkowrednymisamcamiktórzymajągdzieśmojeuczuciainic nierozumieszijesteśgłupiijajasiębojęęęę! James przez około dwie następne minuty sprawiał wrażenie z lekka zdezorientowanego, po czym pokręcił głową z uśmiechem, wziął ją pod ramię i zaprowadził do przedpokoju. - Spokojnie, wydawało ci się, pójdziemy na obiad do jakiejś restauracji, bo nie zdążyłem niczego ugotować, zjesz coś ciepłego, zastanowisz się nad tym wszystkim i sama dojdziesz do wniosku, że ci się zdawało. Dopiero, gdy byli na klatce schodowej zdała sobie sprawę z jego słów. Do restauracji? Na zewnątrz! Pieprzony facet! ~~*~~ ![]() - Smakuje ci? Krótkie, niemal ostrzegawcze spojrzenie typu „lepiej-się-nie-odzywaj”. Po krótkiej chwili milczenia odłożyła z brzdękiem sztućce na talerz. - Naprawdę mi nie wierzysz? - Wierzę w to, że kogoś widziałaś i ten ktoś cię przestraszył. Nie wierzę w to, że ten ktoś cię śledzi, chce cię zabić, rzucić do rzeki, zjeść, włożyć do piekarnika, zawieźć do cioci, zakopać żywcem czy coś w tym stylu. - Czyli mi nie wierzysz. Kobiety! - Wierzę ci, do cholery. Ale nie szukaj dziury w całym! Wczoraj dzwoniły jakieś bachory, nieświadome twojej naiwności, a ten facet pewnie chciał zapytać czy może usiąść, czy coś takiego. - On powiedział, że mnie zna i że do mnie dzwonił! - A czy między ciebie a dzwonił włożył maleńkie słówko „wczoraj”? - Nie, ale to był jego głos. Taki ochrypły. - Słuchawka zmienia głosy. Moja matka czasem brzmi jak dziadek. - James, do jasnej anielki, to był on! Westchnął. Potarł dłonią czoło. Rozpiął ostatni guzik koszuli. - Jesteś pewna? – zmarszczone brwi, stalowy błysk w oku. Inny James. Jego druga strona. Dziwiło ja czasem, że potrafił się tak zmieniać. Postawiła sobie kiedyś tezę, że Jimmy po prostu był szczęśliwy, pełen uśmiechu, życzliwy i dobroduszny. Ale, czy tego chciał, czy nie był też prawnikiem – pewnym siebie, zaciętym, rozważnym. Był strategiem. Czasem to jej przeszkadzało, ale teraz chciała by taki był. By, do cholery!, zrozumiał. - Tak. Dłonie rozłożone w geście bezradności. - Wierzę ci. Ale teraz możemy tylko czekać. Zaraz wracam. – wstał i ruszył w stronę toalety. ![]() Westchnęła ciężko, zagryzając wargi. Nie wierzył jej. Chciał jej uwierzyć, ale nie umiał. W zasadzie, to nawet go rozumiała, bo z punktu widzenia osoby trzeciej, cała sytuacja wyglądała tak jak wyglądała – przewrażliwienie spowodowane utratą pracy. Czy coś takiego. Poczuła czyjeś spojrzenie na karku. Odwróciła się, ale za nią tylko kilka osób szybko jadło swój posiłek, a za oknem spacerowali nieświadomi jej stanu psychicznego ludzie. Westchnęła i wróciła wzrokiem do swojego talerza, na którym kotlecik mówił namiętnym głosem: - Zjeedz mnieee... Odsunęła go z odrazą, po czym znieruchomiała. Znów czuła na sobie czyjś wzrok. I wcale jej się to uczucie nie podobało. Wstała od stołu i ruszyła szybkim krokiem do łazienki. James właśnie mył ręce. ![]() - On tam jest! - Kto? – zapytał odruchowo. - ON, idioto! - Widziałaś go? - Nie. - To nie histeryzuj. - Ale ja czułam czyjś wzrok na sobie! Westchnął ciężko. - A może patrzył na ciebie kelner? Albo jakiś obcy człowiek? Albo KTOKOLWIEK inny? - Wiesz co... – zaczęła mocno. Chciała mu powiedzieć, że kobiety czują takie rzeczy, że ona wie, że to on na nią patrzył, że to w ogóle był idiotyczny pomysł iść do tej restauracji, że jest straszny bo jej nie wierzy, a przecież zawsze mu ufała, a on ją teraz zawodzi i że się cholernie boi, ale w efekcie wydukała tylko: – Jesteś dupkiem. Usmiechnął się. Bojownicza iskierka zabłysła w jego oku. - Nie. Jestem prawnikiem, czyli dupkiem z wyboru. Zatkało ją, a po chwili mimowolnie wybuchła śmiechem, który miał to do siebie, że był zaraźliwy. Kiedy już wyśmiali się za wszystkie czasy, Jim poklepał ją po ramieniu, uśmiechnął się jak dziadek dający lizaka wnuczce i zapytał: - Już lepiej? - Tak. - No to popsuję ci humor i zapytam. A raczej powiem. No, nieważne. Odwrócił wiaderko stojące w kącie do góry dnem i pokazał jej, by usiadła. ![]() - Straciłaś pracę. I, choćbyś zaprzeczała, miałaś chandrę. Każdy by miał. Powiedziałaś to, co myślałaś, powiedziałaś prawdę, a mimo to dostałaś porządnego kopniaka w cztery litery. Tak porządnego, że aż się wywróciłaś. A nie kopie się leżącego, prawda? A ciebie kopali. Dostałaś dziwny telefon, potem ktoś cię wystraszył. Teoretycznie, wszystko łączy się w całość – ktoś chce cię dostać, nie wiadomo po co. Ale teraz spójrz na to z boku – czy po prostu nie wyobraziłaś sobie całej tej intrygi? Czy twój umysł nie płata ci figla? Czy nie przeinaczasz faktów? Lucy zmarszczyła brwi. James był typem człowieka, który wyciągał z ciebie wszystkie flaki, a potem przyglądał im się ze współczuciem i zrozumieniem. Były to najprawdopodobniej jego adwokackie zapędy, ale i tak ją to denerwowało. - Nie. Ktoś mnie śledzi, James. Patrzę na to obiektywnie, patrzę na to z boku, i ciągle wychodzi mi, że KTOŚ MNIE ŚLEDZI. Mężczyzna uśmiechnął się. - No to dokopmy mu! – podał jej rękę i ruszył do sali. – Ale najpierw coś zjemy, dobrze? Jestem głodny jak wampir na odwyku.* Lucy usiadła przed kotlecikiem, który wciąż szeptał do niej namiętnie i nagle zobaczyła coś, czego nie było wcześniej. ![]() Małą karteczkę opartą o wazonik na środku stolika. Wzięła ją do ręki, widząc jak James marszczy brwi. Na kartce były tylko dwa słowa. Widzę Cię. * - ku chwale Vampyre! :> |
![]() |
![]() |
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości) | |
|
|