|
![]() |
#1 |
Zarejestrowany: 30.10.2005
Skąd: Katowice
Wiek: 36
Płeć: Kobieta
Postów: 3,456
Reputacja: 17
|
![]()
Dziękuję za wszystkie mile komentarze i oceny - naprawdę.
I powiem jeszcze, ze Naomi ma rację : )Ciesze się , że tak to FS odczuwasz, to znaczy, ze jestem na dobrej drodze. ~~~ IV Anna i ja musieliśmy ukrywać nasz związek. Miałem z tym niejakie trudności, ze względu na to, iż mieszkałem z matką. Jednak w chwilach sam na sam nie myślałem o innych ludziach. Liczyła się dla mnie tylko ukochana kobieta. Minął kolejny rok, a my wciąż organizowaliśmy potajemne schadzki w środku nocy, by uciec od wścibskich spojrzeń otaczających nas przyjaciół. Zmieniłem się. Moje spojrzenie na świat się zmieniło. Mimo mego młodego wieku chciałem już coś osiągnąć, poczuć się odpowiedzialny za rodzinę. Chciałem być kimś. A szczególnie dla niej, dla Anny. Mógłbym nawet zabić, gdyby to pozwoliło mi spędzić z nią resztę moich dni. Każdą myśl poświęcałem Annie. Każdy ruch, spojrzenie. Muśnięcia dłoni, przypadkowe otarcia ramieniem… to wszystko dawało mi zapowiedź kolejnych wieczorów będących spełnieniem mych najśmielszych fantazji. I nie obchodziło mnie nic, prócz jej oddechów i dotyków. Może i nasz związek opierał się tylko na cielesnych przyjemnościach, lecz nie dopuszczałem do siebie tej myśli. Starałem się żyć chwilą. Byłem kochany przez dwie kobiety, co dawało mi wielkie korzyści. Matka, mająca tylko mnie po śmierci ojca, łożyła na me utrzymanie i edukację. Druga, kochanka, troszczyła się o mnie od strony rozrywek, duchowych i cielesnych rozkoszy. Przy niej byłem beztroski, czułem się bezpieczny. To dziwne, że to mężczyzna czuje się tak przy kobiecie… Jednak nie miało to dla mnie znaczenia w tych wspólnych chwilach. Raz leżeliśmy na trawie, za miasteczkiem, w pewien upalny wtorek. Może jednak to była środa… Anna głaskała mnie po jasnych włosach, czasami jej opuszki palców masowały me policzki. Odleciałem w świat marzeń i ukrytych pragnień, nie widziałem niczego innego prócz twarzy kobiety, którą kochałem. Przynajmniej w tamtej chwili zdawało mi się, że me serce należy do niej. ![]() Najlepiej wspominam pewna sobotę w kwietniu… Wiał lekki wiatr, w powietrzu czuło się zapach kwitnących kwiatów i drzew. Szum liści pieścił nasze uczy, tak jak me palce jej ramiona. Ramiona Anny. Szeptaliśmy sobie czułe słowa, rozkoszując się wzajemnym oddechem. Pragnąłem jej bardziej z każdą chwilą. Lecz nasze czułości zostały brutalnie przerwane przez nadchodzących dwóch młodzieńców. Jednym z nich był Konrad, mój dobry kolega, z którym razem przygotowywaliśmy się do pójścia na studia medyczne. Drugi (zapamiętałem u niego rude włosy), był mi znany tylko z widzenia. - Szukamy cię cały ranek – usłyszałem, gdy dobiegłem do Konrada – Mamy dla ciebie list… I wręczył mi białą kopertę z pieczęcią, zaadresowaną do mnie. Była to wiadomość od Zamożnej Damy… szybko złamałem pieczęć, lecz czytanie przerwała mi uwaga Rudego. - Czy to nie jest Anna… ta młoda akuszerka? Szybko odwróciłem się w stronę kochanki. Byłem wściekły na siebie, że pozwoliłem by ktoś widział nas razem w takim miejscu. - Nie wiecie, dlaczego mnie wzywają? – Szybko zmieniłem temat, wbijając wzrok w kartkę z zaproszeniem. ![]() - Artur – odezwał się Konrad – Przestań udawać. Wszyscy i tak wiedzą, co cię łączy z tą kobietą… zresztą… całemu miasteczku jest ciebie żal. Wszyscy wiedzą, że ty i ona… no, że to nie ma szans… Gdy dotarł do mnie sens tych słów zacisnąłem pięści i wykrzyknąłem: - Nie obchodzi mnie zdanie innych! Twoje tym bardziej! Zajmij się swoimi problemami! Gdy odchodziłem rudy młodzieniec rzucił do mnie: - Cóż, widocznie jeszcze życia nie znasz! Tak, wtedy jeszcze go nie znałem… - Coś się stało? – Czuły głos Anny ukoił moje nerwy. Usiadłem obok niej, na miękkiej trawie, wciągając w płuca zapach rosnących nieopodal krzaków. W dłoni ściskałem wciąż list od Zamożnej Damy. - Słyszysz mnie, Arturze? Zostałem wyrwany z rozmyślań… Spojrzałem na Annę, na jej łagodną, delikatną twarz. Na jej śliczne, rumiane policzki. Podniosłem dłoń by ich dotknąć, ucałowałem jej usta. Zapomniałem wtedy o dwóch młodych mężczyznach, liście i całym miasteczku i jego mieszkańcach. Teraz liczył się tylko słodki smak pocałunków. Leżeliśmy w krzakach, w rozkoszy. Odlatywaliśmy, czuliśmy się lekko, rozkosz ogarniała nasze ciała. Ciche jęki i pomruki mieszały się z szumem drzew, trawy. Ciało Anny nabrało zapachu ziół. Wtedy… wtedy nie znałem jeszcze życia. V Zamożna Dama – nigdy nie potrafiłem sobie przypomnieć jej prawdziwego imienia. Wiem tyle, iż zawsze mnie przerażała. Swoją dumą, wyniosłością, nawet sposobem mówienia, czy picia herbaty. Była ponad mną. Ponad każdym z miasteczka. Bogata, dobrze wychowana i wykształcona. Jeszcze większy lęk przepełniał mnie, gdy wchodziłem do jej wielkiego domu na obrzeżach… czułem wtedy jej niewidzialną potęgę. Jak się dowiedziałem z listu, Zamożna Dama chciała się ze mną zobaczyć w sprawie swej córeczki – Heleny Wiktorii. Nie miałem pojęcia, przez myśl mi nie przeszło, co mogłem mieć z tym wspólnego. Oczywiście, spędzałem z nią czas, w każdą niedzielę ją odwiedzałem, pomagałem w lekcjach. Ale do tej pory zdawało mi się, ze do mego zachowania nie ma nikt zastrzeżeń. Byłem grzeczny, miły, starałem się, by zrobić jak najlepsze wrażenie. Gdy wszedłem do salonu, uderzył mnie zapach świeżo parzonej kawy i cygara. Zamożna Dama siedziała w głębokim fotelu przy kominku, wraz ze swym mężem, Henrykiem. Potrafię sobie przypomnieć jego gęsty wąs ponad cienkimi ustami, zamyślone oczy, pulchne dłonie… Jego żona zaś była szczupła, blada, z burzą czarnych włosów ułożonych niezwykle starannie. Wzrok jej był zimny… nie, praktycznie bez jakichkolwiek uczuć. Ani nie mroził, ani też nie wzbudzał sympatii. ![]() - Podejdź, Arturze – W końcu zwróciła się do mnie swym niskim, jak na kobietę, głosem. – Mam do ciebie pilną sprawę… usiądź, proszę. Zsiadłem na twardym fotelu niedaleko wielkiego okna wychodzącego na ogród. Rozejrzałem się wokoło. Panował półmrok, nie mogłem dokładnie określić wyglądu kredensów ani regałów na książki. Jedynym źródłem światła był kominek. - Ze względu na sympatie do twojej matki – Zaczęła Zamożna Dama – pozwalam ci na to byś mógł odwiedzać moją jedyną córkę… zresztą, ma ona niewielu przyjaciół… jej słabe zdrowie nie pozwala na częste kontakty z innymi dziećmi… - miałem wrażenie, że całą przemowę ma wyuczoną na pamięć – Sama Helenka bardzo chcę z tobą spędzać czas. Ale nie w tym rzecz. Nagle wstała z fotela, spojrzała na męża, potem na mnie. Ciągnęła dalej. - Ostatnio ma problemy, znaczy się, Helenka, ma problemy z nauką. Jest ciągle roztrzepana. Jednak guwernantka nie może jej poświęcać całych dni. A słyszałam, że przy tobie moja córka jest skupiona… potrafisz jej wiele wytłumaczyć. - Cóż… - zacząłem cicho – od czasu do czasu pomagam jej w lekcjach geografii i biologii… ale to nic nadzwyczajnego. - Nie bądź taki skromny. Dlatego też, chciałabym, znaczy, mój mąż i ja chcemy zaproponować ci posadę korepetytora. Będziesz dostawał stałą pensję, za dawanie dodatkowych nauk Helence… powiedzmy, dwa razy w tygodniu. Z wrażenia nie wiedziałem, co powiedzieć. Przez głowę przeszło mi tyle myśli. Miałem nauczać. Dostawać pensję. Mogłem pomóc matce. Zarobić na studia. Obracać się w wyższych sferach. Pomóc matce i Annie. - Młodzieńcze? – Doszedł mnie głos Henryka – Dobrze się czujesz? - Ta…tak, ależ tak proszę pana – Chwiejnie wstałem z fotela – Ja… ja dziękuję bardzo. - Nie dziękuj – Zamożna Dama podeszła do okna by sprawdzić, czy ogrodnik skończył wyrywać chwasty. – Zobaczymy jak sobie poradzisz… A teraz idź. I pozdrów matkę. - Oczywiście, oczywiście, ze pozdrowię. Wyszedłem stamtąd z uśmiechem na twarzy. Nagle moje ciało przepełniła jakaś niesamowita energia. Zdawało mi się, że to, dlatego, iż znalazłem jakiś mały cel w życiu. Że mogłem pokazać ludziom, do czego jestem zdolny, pokazać im swoje umiejętności i talenty. Nikt nie ośmieliłby się o mnie pomyśleć jako o synu akuszerki, ale jako nauczyciel Heleny Wiktorii. Ale tylko czas pokazał, że źródłem szczęścia było zupełnie co innego, aniżeli awans społeczny. Gdy tylko moja matka dowiedziała się o mej nowej pracy nie potrafiła kryć łez szczęścia. Uścisnęła mnie i zapowiedziała, że specjalnie dla mnie przygotuje coś wyjątkowego na kolacje. Byłem z siebie dumny. Chociaż jakaś część mnie mówiła, że to szczęście zawdzięczam malutkiej Helenie Wiktorii. Siedząc przy kuchennym stole, zobaczyłem jak do pomieszczenia wchodzi Anna. Zmęczona, po ciężkim dniu, blada i niewyspana. Spojrzała na mnie jednak z miłością, uśmiechnęła się. Lecz nie usiadła ze mną do kolacji, znikła w swym pokoju. Gdy matka ułożyła się do snu, ja celowo zwlekłem z zaśnięciem. Gdy już zamknęły się drzwi sypialni rodzicielki, cicho i szybko przemknąłem do pokoju Anny. Ona nigdy nie zamykała go na klucz, więc wystarczyło lekko popchnąć drzwi, by wkraść się do jej królestwa. Skromnego, acz królestwa. Siedziała przed lustrem, gładząc swoje kasztanowe włosy. Podszedłem cicho i ucałowałem czubek jej głowy. ![]() - Mówią o nas w miasteczku – szepnęła wstając z krzesła. - Cóż z tego? – Zapytałem odsuwając się nieco od niej – Jeżeli się kochamy to… to nie powinno to mieć znaczenia. - Arturze… - Nie kochasz mnie? To pytanie ją zaskoczyło. Trwaliśmy przez chwilę w ciszy… po kilku chwilach usłyszałem odpowiedź. - Wiesz, że zależy mi na tobie – chwyciła me dłonie – Przy nikim innym nie czuję się tak wyjątkowo. Potem były już tylko pocałunki. Żadnych tłumaczeń. |
![]() |
![]() |
|
![]() |
#2 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Nooo... Nie wiem co powiedzieć! Jestem oczarowana, wspaniałe, świetne i śliczne! Kolejny raz ABSOLUTNE 10/10,
Jest wprawdzie trochę literówek, ale to nic nie szkodzi ![]() Jestem pod wieeelkim, pozytywnym wrażeniem! |
![]() |
![]() |
#3 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
To fotostory jest genialne i świetne.Aż mnie zgasiło gdy to czytałam.Nie spotkałam jeszcze tak świetnie dopracowanego fs.Oby tak dalej.
Moja ocena:Cóż by się tu spodziewać?Oczywiście 10/10 ![]() |
![]() |
![]() |
#4 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
10/10 :tu:
cholernie mi się podoba :tu: I lepiej, nic się na temat fabuły nie odezwę, aby już nic nie spekulować. Masz niesamowitą lekkość opisywania oraz przekazywania, tego co chcesz przekazać. Zdjęcia, (bardzo dobre) wydają się tylko formalnością, ponieważ sama treść jest tak barwna, ciekawa i tak napisana, że JA nie muszę na nie patrzeć. Wiesz co robisz. Wciągnęłam się w całą historię. Bohater stał mi się bliski i zaczęły obchodzić mnie jego losy. Widać zmianę w jego zachowaniu, jest odważniejszy i bardziej świadomy. Nie sprawia już wrażenia kukły. Lubię, książki pisane w formie dzienników. Dobrze robisz charakterystykę, postaci pobocznych, oczywiście opisywaną przez pryzmat odczuć głównego bohatera. W tej formie przekazu, jest to jak najbardziej na miejscu. Uważaj tylko na jedno, zaczęłaś pisać o czasach odległych, o tamtych tradycjach, swoistej mowie. Uważaj aby CI się to nie przerodziło w slogan, dzisiejszej mowy i zachowań. Oczywiście jesteś od tego bardzo daleko, ale lepiej mieć się na baczności. ![]() |
![]() |
![]() |
#5 |
Zarejestrowany: 30.10.2005
Skąd: Katowice
Wiek: 36
Płeć: Kobieta
Postów: 3,456
Reputacja: 17
|
![]()
VI
Poniedziałki i czwartki oznaczały wizyty w posiadłości Zamożnej Damy i jej męża. W te dni przybierałem maskę korepetytora, nauczyciela młodej Heleny Wiktorii. Zawsze te dni szedłem ulicą z uniesionym czołem, dumą. Satysfakcją. Nauczałem jej podstaw biologii, geografii, czasami zajmowaliśmy się jakaś literaturą. Najdziwniejsze w tym wszystko było, że z każda nową lekcją nabierałem wątpliwości. Helena Wiktoria była wyjątkowo inteligentna, czasami zdawało mi się, że wie więcej ode mnie. Jej logiczne myślenie wciąż mnie zaskakiwało, a zdolność zapamiętywania wyjątkowo trudnych nazw, jak na jej wiek, było godne podziwu. Dlaczego więc były jej dodatkowe zajęcia potrzebne? Zamożna Dama upierała się, że jej córka nie daje sobie rady na lekcjach z guwernantką i nauczycielem etyki. - Heleno Wiktorio, mam pytanie… ![]() Dziewczyna podniosła wzrok znad książki i spojrzała na mnie wielkimi, błękitnymi oczami. Czułem, że zacząłem zbyt oficjalnie, ze odezwałem się do niej jak do starszej kobiety, mimo iż odrosła ledwo od ziemi. Jednak przy tej dziewczynce nie potrafiłem inaczej, coś zawsze pchnęło mnie do tego, by odzywać się do niej z jak Największym szacunkiem, tonem oficjalnym, jak tylko najlepiej umiem. - Tak? - Dlaczego… dlaczego oszukujesz swoją matkę, nauczycielkę. I trochę mnie? - Nie wiem, o co chodzi… - brzmiała tak niewinnie, jej delikatny głosił był czysty, anielski, idealnie pasujący do postaci kruchej Heleny Wiktorii. - Jesteś niezwykle mądra… wiesz wszystko a nawet więcej niż powinnaś… nie potrzebne ci są dodatkowe lekcje ze mną… powiedz, czemu? - Bo ja się boję. - Czego się boisz? - Ona jest straszna, ta guwernantka – Helena Wiktoria zeskoczyła z krzesła i przeszła się po pokoju. – I… i ona nazywa mnie małą czarownicą! - Czarownicą? - Tak! A ja się denerwuję i… i jak pyta mnie o co to nic nie mówię. To czuję, że coś mam w gardle. Dlatego ta kobieta się skarży mojej mamie, że nic nie umiem… - Och… no, Heleno… Heleno Wiktorio, nie przejmuj się – podszedłem i kucnąłem przy niej tak by patrzeć jej prosto w oczy. – A przy mnie to się nie denerwujesz? - Nie, bo ja czuję – Powiedziała chwytając moją twarz w swe malutkie dłonie, – że jak z tobą rozmawiam to mnie się serce śmieje. Ja nie mam innego przyjaciela! Poczułem jak swoimi jędrnymi, pulchnymi wargami całuje moje czoło. Byłem zaskoczony. W życiu nie czułem tak wielkiego zdziwienia. Zastygłem w miejscu przez kilka sekund. A może minut? Nie wiem, zdawało mi się, że minęły dni, zanim wróciłem do rzeczywistości i ujrzałem śmiejącą się Helenę Wiktorię, która wesoło machała nóżkami, siedząc na krześle. Właśnie wtedy, poczułem, przez moja głowę przeszła myśl, iż nie jest to zwykłe dziecko. - Teraz ty! – Zaśmiała się – Teraz ty mi powiesz… o Annie! - Słucham?- Po raz kolejny mnie zaskoczyła. Nie sądziłem, że będzie wiedzieć o moim związku, widocznie nie doceniałem jej. Doszło do mnie, że to dziecko widzi i rozumie więcej niż cała reszta. Usiadłem na krześle obok niej. - Skąd wiesz o Annie? - To twoja narzeczona, tak? – Ponownie się uśmiechnęła pokazując bielutkie ząbki. – Och, nie wstydź się, każdy kiedyś ma… ja tez będę mieć. Narzeczonego, znaczy się. Ale wiesz co, ona mi się nie podoba. - Dlaczego? - Jest fałszywa, tak, tak! I zapewne gdyby to powiedział kto inny, przepełniła by mnie złość, zapanowałby nade mną gniew. Jednak, gdy usłyszałem to z ust Heleny Wiktorii… nie czułem nic. Nic, nawet nie drgnąłem. - Cóż… może, może jednak zajmiemy się geografią? – Wstałem i ruszyłem w stronę regału na książki. - Ja wiem co mówię! – Dziewczynka mówiła teraz innym tonem niż zazwyczaj. Gdy sięgałem po atlas zadrżałem. Czułem na sobie wzrok pełen wyrzutów. – Tak, tak, wiem! Tacy ludzie są fałszywi, oszukują. A jak ktoś oszukuje moich przyjaciół to oszukuje mnie! ![]() To na pewno nie było zwyczajne dziecko. Dziecko w jej wieku nie dzieli ludzi, nie odróżnia jeszcze doskonale dobra i zła, jest naiwne, ufne. - Przestań – Powiedziałem ostro w jej stronę. Ona zacisnęła usta i usiadła bliżej stołu patrząc jak rozkładam książkę. – Teraz poćwiczymy stolice… Stolica Francji? - Paryż. - Pokaż na mapie. Wskazała bezbłędnie. VII Na początku maja matka musiała wyjechać do drugiego miasta, gdzie mieszkała moja ciotka. Dostaliśmy telegram, iż jest ona bardzo chora i pragnie zobaczyć się z siostrą (czyli mą matką). Ja nie mogłem jechać, miałem tutaj zobowiązania- - nauka Heleny Wiktorii i nadrabianie szkolnych zaległości. Dzięki temu zostałem z ukochaną Anną parę dni sam w domu. Następnego dnia po wyjeździe matki, przed pójściem do Heleny Wiktorii, miałem spotkać się z Konradem. Obiecałem, ze pomogę mu w stajni jego ojca. Cieszyłem się z tego spotkania, bo w końcu mogliśmy porozmawiać o czymś innym niż tylko nauka, a i przy odrobinie szczęścia, może i by pozwolono nam wybrać się na przejażdżkę. Dlatego musiałem wstać wcześniej niż zwykle. Gdy się ubierałem, spojrzałem przez ramię na swoje łóżko. Leżała tam Anna, naga, przykryta cienką pościelą. Westchnąłem. Może z miłości. Ale troszkę z rozczarowania. Bo z czasem nasz związek ograniczył się do kontaktów fizycznych, a to przestawało mnie powoli bawić. - Gdzie się wybierasz? – Szepnęła sennie Anna, podnosząc się na poduszkach. - Muszę się spotkać z Konradem. – Odpowiedziałem chłodno zakładając marynarkę. - Dlaczego musisz? Zostań jeszcze… ![]() Wstał i naga podeszła do mnie. Podniosła rękę i pogłaskała mnie po policzku i delikatnie ucałowała czoło. Jednak nie czułem już tego przyjemnego dreszczu, którzy przechodził mnie za każdym razem, gdy Anna mnie dotykała. - Nie – Odsunąłem się nieco i schyliłem się po buty. – Konrad to mój najbliższy przyjaciel. - A ja? Nie wiedziałem co powiedzieć. Po prostu wyszedłem. Nerwy mną targały przez cała drogę do stajni ojca Konrada. Nie wiedziałem nad czym myśleć, miałem chaos w głowie. Raz myślałem o matce, potem o Annie, aż w końcu me myśli zatrzymały się na Helenie Wiktorii i jej osądzie mej kochanki. - Coś ty taki zamyślony? – Spytał wesoło Konrad witając mnie w bramie. Wręczył mi szary, zużyty już nieco fartuch i zaprowadził dalej, na wybieg. – Słuchaj, mamy kupę roboty, trzeba wyczyścić kopyta, nieco posprzątać… ej, słuchasz mnie w ogóle? - Och, tak, tak! – W końcu ocknąłem się z rozmyślań i skupiłem się na chwili obecnej Był piękny poranek. Ciepły, pachnący ziołami, wiatr wplatał we włosy zapachy, aromaty. Rozejrzałem się dookoła. Szerokie pole, na którym spacerowały konie różnej maści, a w tle budynek domu ojca Konrada. Postanowiłem już nie myśleć o niczym innym, jak tylko pracy w stajni. Jak się potem okazało, nie było to możliwe. - Artur, muszę ci coś powiedzieć… - Zaczął Konrad odkładając brudną szmatę na bok. Byliśmy obaj w jednym boksie, gdzie właśnie czyściłem kopyta pięknego konia angielskiego o czarnej, lśniącej sierści. – Jesteś moim przyjacielem, więc nie mogę tak stać z boku i patrzeć się… no, musisz w końcu się dowiedzieć! - Ale o czym? - O tej twojej Annie – spojrzałem na Konrada wzrokiem pełnym wyrzutów. – Artur! Tylko nie mów mi, że tego nie widzisz! - Czego? - Tego, że – podszedł do mnie bliżej – ona cię oszukuje i wykorzystuje. Czy ty nie wiesz, że on ma… ma kogoś innego? - Kłamiesz. – Z gniewu aż musiałem wstać z klęczek. - Przestań! Ma mężczyznę, który jest w wojsku. Za parę tygodni wraca. Wiem, bo on zna się z mym ojcem. Artur, przecież ja bym cię nie okłamał! Widząc, że mam zamiar wyjść, chwycił mnie za ramię. Gdy chciałem się wyrwać, ścisnął je mocnej. Przestałem się opierać. Westchnąłem i spojrzałem w oczy mego przyjaciela. Widać było w nich żal, ale też tak jakby nutę zazdrości. - Wiesz co, wybacz, ale muszę iść… do Heleny Wiktorii. - Często tam chodzisz. - O co ci chodzi? – W końcu udało mi się wyrwać z uścisku – Przecież to moja praca… daję jej dodatkowe lekcje, więc musze tam chodzić! - Wiele godzin trwają te lekcje. - Co ty sugerujesz? Trwają tyle, ile jej matka uważa za słuszne. Tobie nic do tego! Gdy chciałem się odwrócić, znowu poczułem jak Konrad chwyta mnie za ramię, ale tym razem przyciągnął do siebie. Pochylił się nade mną, tak jakby chciał mnie pocałować. Ja jednak odskoczyłem. Przez parę chwil milczeliśmy… Konrad zwolnił uścisk. ![]() - Wiesz co… ja, ja sądzę, że… - zacząłem ale nie skończyłem. Wyszedłem, ale powoli, spokojnie. Nie myśląc o niczym. Zostawiając Konrada samego. Nie chciałem tego wyjaśniać teraz. Postanowiłem wyjaśnić to później, wtedy kiedy będę wiedział na czym stoję… Teraz czekała na mnie Helena Wiktoria. Czekała w swoim jasnym pokoju, w pokoju gdzie słońce witało każdego. Jednak tego majowego dnia nie była sama. Przy stoliku, który służył nam za biurko do nauki, siedział także mały chłopiec, mniej więcej w wieku Heleny Wiktorii. Miał ciemne, brązowe włosy, tak samo duże oczy jak dziewczynka, ale nie był tak chudy i drobny. Pamiętam, że był ubrany w dobrze skrojony garniturek i ciemną krawatkę. - Dzień dobry – Dostawiłem sobie krzesło i usiadłem niedaleko dzieci. – A młody kawaler to…? - To mój kuzyn! – Krzyknęła radośnie Helena Wiktoria – Przyjechał wczoraj! Wczoraj z moją ciocią! Wydawała się taka szczęśliwa, radosna. Na jej bladych policzkach pojawiły się rumieńce. A ja poczułem, jak robi mi się lżej na duszy, bo wiedziałem, że nie będzie już ona taka samotna, że będzie miała, chociaż przez moment, towarzysza zabaw. Jak normalne dziecko. ![]() Okazało się, że chłopiec miał na imię Dariusz, był synem właściciela spółek węglowych. Ale nie miało to w tamtej chwili dla mnie większego znaczenia. W tamtej chwili liczyło się dla mnie szczęście Heleny Wiktorii. W pewnym sensie czułem się za nią troszkę odpowiedzialny, jak starszy brat. Każdego dnia patrzyłem jak rosła, jak dojrzewała, zdobywała wiedzę. Uznała mnie za swego jedynego przyjaciela, powiernika, więc może i opiekuna. To mógłby być dla niejednego wielki ciężar, lecz ja nie czułem żadnego duchowego balastu. Cieszyłem się z Heleną Wiktorią, płakałem raz z nią, gdy ją przepełniał gniew – złość mnie ogarniała. Było to dla mnie … normalne. Gdy kończyliśmy lekcję (w której uczestniczył też Dariusz), do drzwi pokoju ktoś zapukał. Po chwili weszła pokojówka, która zajmowała się Heleną Wiktorią. Poprosiła ona dziewczynkę wraz ze swoim kuzynem do salonu, gdyż za moment miała odbyć się lekcja gry na fortepianie. Uradowane dzieciaki wybiegły z pokoju, zostawiając mnie i pokojówkę samych. - Pocieszne dzieciaki – Odezwała się kobieta – Dobrze, że siostra mojej pani przyjechała ze swoim synem. Nie mogłam patrzeć jak Helenka mizernieje z dnia na dzień… Pamiętam to jakby ta scena odbyła się wczoraj – kobieta w średnim wieku, w rudych, starannie zaczesanych włosach, zbierała zabawki Heleny Wiktorii i ze szczerym uśmiechem opowiadała mi o losie córki Zamożnej Damy. - Przez te dni, kiedy cię nie ma, ciągle wpatruje się w okno i dopytuje, dlaczego nie możesz przyjść dziś… - ciągnęła dalej. - Cóż… - nie wiedziałem co mam powiedzieć. – Widocznie przywiązała się do mnie. - Och, to na pewno! – Pokojówka wyszła z pokoju, a ja za nią. Przeszliśmy do salonu, gdzie właśnie miała miejsce lekcja muzyki. Starszy mężczyzna, będący nauczycielem gry na fortepianie, stał nad Heleną Wiktorią i patrzył jak jej chude, długie paluszki przesuwają się żwawo po klawiszach. Grała „Sonatę Księżycową”. ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#6 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Śliocznie, pięknie, tylko przydałaby się cenzura na tym jednym zdjęciu...
Ogólnie nic mi nie przeszkadza - wspaniałe, no, już nie wiem, jak powiedzieć. No ćóż innego? 10/10. Pozdrawiam. |
![]() |
![]() |
#7 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Twoje FS bardzo, bardzo mi się podoba
![]() ![]() ![]() ![]() Jednym słowem powiem: CUDOWNIE! Moja ocena to 100/10 ![]() Jestem zachwycona... Pozdrawiam Kasia :* |
![]() |
![]() |
#8 | |
Guest
Postów: n/a
|
![]() Cytat:
Do czego, cenzura? Do subtelnego aktu? A może ocenzurujmy wszystko, nawet simowy posąg Wenus z Milo też. ![]() Piszę, bo nie lubię takich wstawek, miałam takie na poprzednim forum i strasznie mi one uprzykrzały życie i pisanie fotostory. Na szczęście to forum, tworzą użytkownicy ze starszej grupy wiekowej. Opinia. Jak się wyraziłam, to jest ŚWIETNE. :tu: Zdarza się, że czasem czytam chłam, wydany na rynek chłam. A tutaj cudeńko, mini cudeńko które rośnie w potęgę. niom 10/10 |
|
![]() |
![]() |
#9 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Śliczne zdięcia dobra pisownia.
Powiec mi jak zrobiłaś te zdięcia??? (Sory że nie w temacie) Kaleri |
![]() |
![]() |
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 5 (0 użytkownik(ów) i 5 gości) | |
|
|