![]() |
#8 |
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
|
![]()
Wybaczcie, że tak długo, ale mój czas niestety trochę się ostatnio skurczył, ale za to odcinek jest dość spory
![]() Dzięki wszystkim za komentarze i byłabym wdzięczna za dalsze opinie^^ II ![]() Coś było nie tak. Czyżby się zgubił? Był gotów uciąć sobie rękę, że to ta sama droga, którą szedł wczoraj wieczorem. Po chwili jednak poczuł wielką ulgę. Ręka mogła pozostać na swoim dotychczasowym miejscu – tuż przed nim znajdował się wielki budynek. Wyglądał jak dziesiątki innych fabryk w tej okolicy. Wielki szyld wyraźnie dawał do zrozumienia, iż w owej firmie produkuje się, ni mniej ni więcej, tylko sprężyny. Zakład ten był doskonałą przykrywką dla ich działalności. Świat i tak miał wiele problemów, nie musiał dowiadywać się jeszcze o istnieniu wampirów. Dopóki sami będą sobie z tym radzić, będą jednymi z nielicznych ludzi z tymi niecodziennymi informacjami. John otworzył wielką bramę i w końcu znalazł się na terenie Firmy. Wciąż nie wiedział, czemu po prostu nie został w domu. Jedyne, co mu przychodziło do głowy to to, że jest po prostu głupi. Już chciał wejść do środka, ale zauważył siedzącego na ziemi Maxa, opierającego się o ścianę budynku. Nie zastanawiając się, podszedł do niego. -A jednak wróciłeś – powitał go ponury głos czarnowłosego – Lepiej by było jakbyś został z mamusią w domu. Blondyn zmarszczył brwi ze wściekłości. Nie zdążył jednak skontrować tej obelgi, bo nagle zza wielkich drzwi wyłoniła się postać szefa. -Cieszę się, że już obaj jesteście – rzekł radośnie – Dam wam zaraz wszystkie papiery. W pociągu wszystko dokładnie przeczytacie. ![]() Młodzi mężczyźni gwałtownie spojrzeli najpierw na siebie nawzajem, a następnie zwrócili swe oczy przepełnione piorunami w stronę Thomasa. -My?! – krzyknęli jednocześnie – Nie pojadę nigdzie z tym kretynem! -Uspokójcie się – Thomas skarcił ich niczym psy – I tak już wszystko ustalone. Jednak oni wcale nie byli usatysfakcjonowani takim rozwiązaniem. -Max, pozwól do mnie jeszcze na chwilę – dodał po chwili szef – A ty, John, poczekaj tutaj chwilę. Możesz rozejrzeć się po okolicy. Czarnowłosi mężczyźni już po kilku chwilach znikli we wnętrzu fabryki sprężyn. Blondyn, który dotąd cały czas stał bez ruchu, postanowił obejrzeć budynek w całej jego okazałości. Z zamiarem ogarnięcia wzrokiem całej budowli, zrobił kilka kroków w tył. Niestety nie zauważył znajdującej się tuż za nim fontanny. W efekcie cały przemoczony wylądował na twardym betonie. Pech chciał, że w tym samym momencie Max powrócił z małego spotkania z szefem. Z rozbawioną miną spojrzał na ociekającego wodą Johna, który ledwo co wygramolił się z fontanny. On miałby być niebezpieczny? Chyba, że utopiłby się w tej płytkiej wodzie, co wydało mu się bardzo optymistyczną wizją. -Pospiesz się. Przez ciebie spóźnimy się na pociąg – zawołał ignorując ów mały wypadek. Ruszył w stronę wielkiego garażu, John musiał więc przyspieszyć kroku, aby dogonić starszego kolegę. -Wsiadaj – polecił mu Max, wrzucając do bagażnika wielkie torby. Korzystając z tego przypływu miłosierdzia blondyn czym prędzej wykonał polecenie. -Co ty robisz?! – wrzasnął niczym grom Max – Myślisz, że pozwolę ci prowadzić? W dodatku zamoczyłeś mi całą tapicerkę! -Spokojnie, nie chciałem – tłumaczył się John. Czuł się jak śmieć. Miał już tego dość, nie da sobą tak pomiatać. Zajął miejsce pasażera, a po chwili za kierownicą zasiadł Max. ![]() -Miałeś się przebrać – rzekł zauważywszy strój blondyna. -W życiu nie włożę na siebie czegoś takiego – odpowiedział wymownie spoglądając w górę. -Nie jest tak źle, przyzwyczaisz się. John był wstrząśnięty. To była chyba pierwsza wypowiedź czarnowłosego, która nie była przepełniona sarkazmem. Czekała ich długa wspólna podróż. Poczuł przypływ nadziei, że może uda im się do tego czasu nawzajem się nie pozabijać. † -Szefie, Eva Brown już jest – dźwięczny głos Victorii trafił wprost do ucha Thomasa, trzymającego słuchawkę. -Wpuść ją – rzucił krótko i powrócił do swojej pracy przy komputerze. Po chwili do gabinetu weszła rudowłosa kobieta w średnim wieku. Chociaż na to nie wyglądała, była najlepszym naukowcem w całej Firmie. Nie byli umówieni na spotkanie, mężczyzna więc zdziwił się, czego mogła od niego chcieć. Witając się z Thomasem już w progu, Eva podeszła do jego biurka. Ten pospiesznie wstał ze swojego fotela, cały czas robiąc coś na laptopie. Kobieta wcale nie wydawała się zaskoczona jego zachowaniem. Szczególnie, że nurtowała ją zupełnie inna kwestia. ![]() -Mamy jakieś święto? – spytała, rozglądając się po pomieszczeniu. Rzeczywiście, stanowiło ono niecodzienny widok. Po podłodze walały się tylko nieliczne książki, wszystkie dokumenty tkwiły na swoich miejscach na półkach. Thomas udał, że nie dosłyszał. Jednak w środku poczuł jakieś nieokreślone ciepło, spowodowane tym niecodziennym komplementem. W końcu wyłączył komputer i spojrzał wprost na kobietę. -Wybacz mi, mam teraz mnóstwo pracy. Eva lekko skinęła głową. Doskonale wiedziała, o co chodzi. -Myślę, że to ci pomoże. Mężczyzna spojrzał na małe pudełko, które nagle pojawiło się w jej wyciągniętej dłoni. Wyglądało niczym opakowanie pierścionka zaręczynowego, który to ta sama kobieta odrzuciła kilka lat temu. Teraz ona chciała oświadczyć się jemu!? Zszokowany nie wypowiedział ani słowa, tylko tępo patrzył na jej rozbawioną twarz. -Jeśli pomyślałeś o tym, o czym myślę, to lepiej się nie przyznawaj – rzekła niezbyt skutecznie ukrywając śmiech – Wiem, że czekałeś na to od dawna, nie krępuj się. Wymownym wzrokiem zachęciła Thomasa do wzięcia bordowego pudełeczka. Nie mając wyboru, czarnowłosy mężczyzna powoli uchylił wieczko. Cały czas jednak obserwował spode łba reakcję Evy. Miał szczęście, że nie widział w tym czasie swojej miny. W jego wnętrzu znalazł to, czego oczekiwał. Może niezupełnie. Wielki czerwony pierścień w niczym nie przypominał swojego zaręczynowego odpowiednika. -Co to jest? – zdziwił się. -To, o co nas prosiłeś – rzekła, powoli przeciągając każdą sylabę. -Pieczęć?! – krzyknął podekscytowany – Mówiłaś, że to zajmie wam dużo czasu! Wsunął czerwony sygnet na palec. Był tak lekki i wyprofilowany, że nawet nie dało się poczuć jego obecności. To musiała być robota Evy i jej zespołu. ![]() -Czemu się złościsz? – spytała oniemiała – Myślałam, że będziesz zadowolony, jeśli się pospieszymy. -Chyba żartujesz! W takiej sytuacji mogłabyś dać mi to równie dobrze za miesiąc. -Nie rozumiem. -Kilka godzin temu odesłałem Prestona z Berrym do Afryki. Gdybym tylko wiedział wcześniej… -Wystarczyło powiedzieć. Leżał u nas kilka dni – szepnęła kobieta – Nikt nie chciał ci go przynieść, więc w końcu przyszłam osobiście. -Mogłaś tego nie mówić – warknął – Przez wasze lenistwo będę musiał wysłać za nimi kolejnego egzorcystę… Sama wiesz, jak niewielu ich jest. -Nie możesz wysłać z tym po prostu jakiegoś zaufanego człowieka? Carol na pewno by się ucieszyła. Widziałam, że ma dość tej pracy w szpitalu. W końcu mogłaby robić coś chociaż trochę podobnego do jej przeszłości. -Wiesz, że to niemożliwe – uciął Thomas – Wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby pieczęć dostała się w niepowołane ręce. Nie możesz traktować Carol tak, jak kiedyś. -Rób jak chcesz, ja tu jestem tylko od brudnej roboty – powiedziała i zaczęła kierować się do wyjścia. -Poczekaj! – zawołał, kiedy już naciskała na klamkę. Rudowłosa kobieta spojrzała wprost w jego oczy. Thomas odruchowo odwrócił wzrok. -Dzięki. † Jechali pociągiem już dobrych kilka godzin. Max spojrzał na śpiącego Johna. Nie mógł uwierzyć w to, kim tak naprawdę jest ten blondas. Wyglądał jak zwykły dzieciak, w dodatku kocie wąsy, które mu namalował, jeszcze bardziej pogłębiały to wrażenie. ![]() Mimowolnie uśmiechnął się na myśl o reakcji nowego egzorcysty na swoje odbicie w lustrze. Jednak Thomas nigdy nie rzucał słów na wiatr. Max był pewien, że wysłał go na tą misję tylko ze względu na Prestona. Po powrocie z Afryki będzie musiał z nim poważnie porozmawiać. † -Wybacz szefie, nie zdążyłam wcześniej – Victoria gorączkowo tłumaczyła się przez telefon. -Nie martw się – pocieszył ją Thomas z uśmiechem na twarzy, którego ona nie mogła zobaczyć – Przyzwyczaiłem się. Gdy tylko odłożył słuchawkę, uchyliły się szklane drzwi i do pomieszczenia wszedł kolejny gość. Jak zwykle efktownie. ![]() -Witaj – rzekł spokojnie. Nie musiał mówić, żeby usiadła. Jeśli by to zrobił, na pewno wolałaby postać. Zgodnie z jego oczekiwaniami kobieta zajęła miejsce na szarej sofie i zaczęła rozglądać się po gabinecie. Widocznie jego porządek musiał budzić wiele emocji wśród podwładnych. -O co chodzi? – spytała bez ogródek młoda kobieta. -Jak zawsze od razu do konkretów – prychnął Thomas. Pomimo wszystkich wad, lubił tą dziewczynę. Czasem przyłapywał się, że po tylu latach zaczął myśleć o niej jak o własnej córce. Z pewnością nie byłaby zadowolona słysząc coś takiego. -Wiem, że dopiero co wróciłaś z Finlandii, ale mam dla ciebie nowe zadanie. Możesz to potraktować jako małe wakacje. W końcu będziesz mogła się opalić – dodał uśmiechając się pod nosem. -Udam, że tego nie słyszałam – odparła po chwili – Nie potrzebuję wakacji. Jeśli to coś nieistotnego, może wysłać pan kogoś innego. -Nie mówiłem, że to nieistotne. Thomas wyjaśnił kobiecie wszystko po kolei. Ta przez cały ten czas milczała, bawiąc się swymi ognistoczerwonymi włosami. -Masz zaledwie osiem godzin spóźnienia – szef pokazał wskaźnikiem na mapie trasę do przebycia – Jeśli wyruszysz za chwilę, nie będzie tak źle. Juliette podeszła do biurka i wzięła z niego małe pudełko. Wróciła na swoje miejsce i włożyła pierścień na palec. ![]() -Jestem pewien, że rozumiesz powagę sytuacji. Chciałem dać to Maxowi… Wiesz… To z pewnej strony mniej kłopotliwe. -W jakim sensie? – oburzyła się. -Nie zrozum mnie źle. Po prostu, teraz to ty będziesz musiała wszędzie z nim chodzić. -Wszędzie?! Chyba pan sobie żartuje! -Niestety, nigdy nie byłem tak poważny. † Po wielu godzinach podróży w końcu osiągnęli cel, którym była mała wioska w Republice Konga. Pierwszą rzeczą, która rzuciła się obu młodym mężczyznom w oczy, był górujący nad wszystkimi innymi budynkami ceglany kościół. Według instrukcji, które dostali od Thomasa, to właśnie tam mają się kierować. Szli wzdłuż wydeptanych ścieżek, zwracając ku sobie spojrzenia mieszkańców. John czuł się naprawdę niezręcznie. Nie dość, że byli tutaj jedynymi białymi ludźmi, to jeszcze miał na sobie ten kretyński strój. Tylko resztki siły woli powstrzymywały go od podrapania się w tyłek, w który boleśnie wbijały się obcisłe skórzane spodnie. Po kilku minutach ich oczom ukazał się ceglany budynek w całej okazałości. Na małej ławeczce siedział ksiądz, dyskutujący o czymś z zakonnicą. Zanim egzorcyści zdążyli się odezwać, zostali zauważeni. Gospodarze zerwali się z miejsca i powitali przybyszów. ![]() Pierwszy odezwał się czarnoskóry mężczyzna. -Jestem ksiądz Anesu Bah, a to siostra Sanaa Kalis – wskazał na stojącą obok zakonnicę. Kobieta pomachała im, cały czas się uśmiechając. -Mam dla was złe wieści – rzekł ponuro duchowny – W czasie waszej podróży przybyła kolejna ofiara… -Niech zgadnę… - Max odezwał się, oglądając okolicę – Młoda i piękna dziewczyna? -Nie wstyd panu tak mówić?! – oburzyła się zakonnica – Czemu mężczyźni muszą myśleć tylko o jednym? -Spokojnie, siostro, panowie nie mieli nic złego na myśli – Bah wziął ją pod ramię i odprowadził na ławeczkę. -Wybaczcie jej. Odkąd zaczęły się dziać te straszne wypadki, wciąż martwi się o swoją bratanicę. -W porządku – zapewnił John. -Chodźcie za mną, pokażę wam… Farai – ksiądz wykonał gest ręką i zaczął podążać w stronę wejścia do kościoła. Dwójka egzorcystów podążyła za nim. Wielkie drzwi uchyliły się przy akompaniamencie skrzypiących zawiasów, ukazując nieduże wnętrze świątyni. Przy samym wejściu, jak we wszystkich kościołach, znajdowało się naczynie na wodę święconą, które wzbudziło zainteresowanie blondyna. -Woda święcona – rzekł, uśmiechając się pod nosem gospodarz. Ci Amerykanie… - Używamy jej… -O tak? – John uniósł rękę, aby zanurzyć ją w przezroczystym płynie. ![]() Gdy od powierzchni wody jego palce dzieliły zaledwie milimetry, Max stanowczo chwycił go za nadgarstek. Pozostali mężczyźni spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Bah wyglądał, jakby poważnie się nad czymś zastanawiał. -Czemu to zrobiłeś? – spytał z wyrzutem rozdrażniony blondyn. -Nie szkodzi – wtrącił ksiądz – Nie musicie stosować się do naszych zwyczajów tylko dlatego, że jesteście gośćmi. Chodźmy dalej. Samotnie ruszył w stronę ołtarza, cały czas podejrzliwie spoglądając na Prestona. W końcu się odwrócił i uklęknął przed krzyżem. Egzorcyści stali przez moment w milczeniu, po czym ruszyli wzdłuż bordowego dywanu, rozciągającego się przez sam środek posadzki. Odmówiwszy krótką modlitwę, Bah stanął na nogi i ponaglił obu, idących w niemal żółwim tempie, mężczyzn. ![]() -Ciało Farai jest na zakrystii… - rzekł duchowny, otwierając małe drzwi – Jutro wieczorem odbędzie się jej pogrzeb, teraz możecie obejrzeć jej ranę, jeśli to cokolwiek zmienia… Cała trójka weszła do niewielkiego pomieszczenia, na środku którego stała trumna z ciałem dziewczyny. Max bez wahania podszedł bliżej i pochylił się nad jej twarzą. Jego wzrok przeniósł się szybko na dwie małe rany na jej szyi. Kto by pomyślał, że takie coś było w stanie odebrać jej życie. John natomiast cały czas trzymał się z tyłu. Ona nie żyła. Była martwa…a on miałby oglądać jej ciało niczym eksponat w muzeum? -Co się tak gapisz? – wymruczał Max, wyłaniając się z trumny. Blondyn nie odpowiadał. -Przyzwyczajaj się… - rzekł, po czym zwrócił się do Baha – Podejrzewacie kogoś? -Szczerze mówiąc, to tak… Czarnowłosy egzorcysta ponaglił go wymownym spojrzeniem. -Biorąc pod uwagę, że zabijał tylko młode dziewczyny, to musi być facet… Mamy u nas w wiosce chłopaka, za którym oglądają się wszystkie dziewczęta. Myślę, że łatwo mógł nawiązać z nimi kontakt i wyprowadzić w jakieś ustronne miejsce, a one niczego się nie spodziewały. Ale to tylko moje przypuszczenia. -Chcę go zobaczyć – rzucił po chwili Max. -To niemożliwe. Malik wyjechał dziś rano do miasta. Wróci dopiero jutro rano. -Więc chcę się z nim spotkać jutro… -Ale w takim razie jak mógł ją zabić, skoro wyjechał? – wtrącił dotąd milczący John. -Dzieci znalazły ciało dziś rano. Matka Farai mówiła, że dziewczyna wyszła z domu poprzedniego wieczora… -Więc teoretycznie miał taką możliwość… -W porządku, widzę, że nie jestem już potrzebny. Będę czekał na zewnątrz. Obiecałem siostrzenicy siostry Sanaa’y, że zaprowadzę was do niej na kolację. ![]() † -Cześć – młoda kobieta wyciągnęła ręką w stronę nowych gości – jestem Mea, a to mój syn, Rudo. Mały chłopiec uśmiechnął się i zniknął we wnętrzu domu. Egzorcyści uścisnęli dłoń kobiety i podążyli za dzieckiem. ![]() -Niezła laska – szepnął blondynowi do ucha Max, przechodząc przez próg. -No.. -Zapomnij, jest moja – pozbawił kolegę wszelkich złudzeń i wyszczerzył zęby w stronę pięknej Afrykanki. Oprócz egzotycznej urody wyróżniał ją niesamowity tatuaż na lewej brwi. John, ostatnio bardzo wyczulony na ten element, zastanawiał się, czy to możliwe, aby zrobiła go sama. Wydało mu się to jednak zbyt mało prawdopodobne. Gdy znaleźli się w środku. Ich oczom ukazała się postać zakonnicy. Kobieta krzątała się w małym kąciku kuchennym i pomagała w przygotowaniach kolacji. -Usiądź, ciociu – rzekła Mea. Miała przyjemny głos – Dam już sobie radę sama. Wszyscy pozostali usiedli przy niewielkim stole, czekając na posiłek. Max cały czas bacznie obserwował bratanicę rozgadanej zakonnicy. Wbrew temu, o czym mówił Bah, nie była aż tak przerażona. Chyba, że w taki sposób ukrywała swój lęk. W końcu Mea podała do stołu skromną kolację i wszyscy zajęli się jedzeniem. ![]() -Ach, jak już późno! – westchnął Bah, kończąc swoją porcję – Nawet nie zauważyłem, kiedy się ściemniło. -Racja, pora kłaść się spać – zawtórowała mu siostra Sanaa – jutro czeka nas ciężki dzień. A właśnie, panowie pójdą z nami? -Nie ma potrzeby – wtrąciła Mea, siedząca, ku uciesze Maxa, obok niego – Mam jeden wolny pokój, mogą przenocować tutaj. -Mea! – skarciła ją ciotka – Sama z obcymi mężczyznami w domu… -Bez obaw – oburzyła się – Z resztą będzie tu też Rudo. -Nie chcemy robić problemów… - szepnął John. -Żaden problem! Postanowiłam i już. Możecie iść już na górę, drugie drzwi po lewej. Egzorcyści powstali ze swoich miejsc, pożegnali się i po drewnianej drabinie wspięli się na wyższe piętro, zostawiając za sobą marudzącą zakonnicę. † -Co to ma być!? – krzyknął przerażony Max. Gdy tylko znaleźli się we wskazanym pomieszczeniu, stanęli jak wryci. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden szczegół. Pod ścianą stało tylko jedno łóżko. Po chwili Berry oprzytomniał, rzucił na ziemię swój bagaż, i położył się na miękkiej pościeli. ![]() Rzucił w kąt rękawice i skórzaną kamizelkę. Poczuł niesamowitą ulgę. W takim klimacie można było się w tym po prostu ugotować. -Co ty sobie myślisz? – skrzywił się blondyn- Że ja niby mam na podłodze spać? -Zgadłeś – Max uśmiechnął się pod nosem i zamknął oczy. -Proponuję się zamienić. -Byłem pierwszy. -Co z tego? -Prawo dżungli, mój drogi. W końcu jesteśmy w Afryce. John przewrócił oczami i nie zwracając uwagi na protesty Maxa, zajął miejsce po przeciwnej stronie. -Co ty robisz? – oburzył się. -Idę spać. -Tu? -Dokładnie. Jeśli chcesz, możesz przenieść się na podłogę. Max oparł się bezradnie o brzeg łóżka i obserwował Johna, walczącego zaciekle ze swoimi butami. ![]() -Tylko niczego sobie nie wyobrażaj! -------------------------------------------------------------------- ![]() Imię: John Nazwisko: Preston Wiek: 20 Wzrost: 179 Znaki szczególne: Czerwone tęczówki Stanowisko w Firmie:Egzorcysta Pochodzenie: Stany Zjednoczone Ostatnio edytowane przez scarlett : 08.11.2008 - 23:45 |
![]() |
![]() |
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości) | |
|
|