![]() |
#30 |
Zarejestrowany: 28.01.2008
Płeć: Mężczyzna
Postów: 3,273
Reputacja: 15
|
![]()
No wreszcie udało mi się dokończyć ten odcinek. Jak na życzenie jest prawie dwa razy dłuższy od poprzedniech, mam jednak nadzieję, że nie zniechęci was to do przeczytania tego odcinka. Bardzo dużo się w nim dzieje (przynajmniej według mnie). Zapraszam do czytania
![]() 7. „Manufaktura George'a” Główny hall wieżowca był bardzo obszerny. Kilkupoziomowe balkony, zrobiły nieme wrażenie na Cecilii. Kopuła oświetlona gigantycznym żyrandolem prezentowała się imponująco w świetle dnia codziennego, nie mówiąc już o nocy, gdy żółte strugi światła płynące z dziesiątek żarówek rozleją się po sali, odbijając się o liczne złocenia i wypolerowane jak lustro podłogi. Nie było tłoku. Parę osób krzątało się po pomieszczeniu. Byli to głównie pracownicy Manufaktury Georga, do której należał budynek. Zabiegani za „sprawami najwyższej wagi państwowej” biegali w te i z powrotem jak automatycznie sterowane lalki. Kobieta przeszła obok fontanny przez chwilę zwalniając kroku by móc lepiej się przyjrzeć strugom wody, które ociekały fontannę tworząc przepiękną kompozycję. [IMG]http://i38.************/1zn042a.jpg[/IMG] [IMG]http://i36.************/70cl8h.jpg[/IMG] Za oknami sypał śnieg, ograniczający widoczność do kamienic leżących po drugiej stronie ulicy. Oszołomiona przepychem i bogactwem jednej z największych manufaktur Kanady, a kto wie, czy nie i całego kontynentu, podeszła do biurka, za którym siedziała kobieta zanurzona w stosie papierów. Spostrzegłszy, Cecylię oderwała twarz od pliku dokumentów i przeniosła wzrok na skromną postać kobiety stojącej przed nią. Z lekkim, ledwo zauważalnym drwiącym uśmiechem zmierzyła wzrokiem postać gościa, po czym nieco zdziwiona „co taka osoba z ulicy tutaj robi”, odprawiła swą krótka przywitalną formułkę: - W czym mogę służyć?- kobieta siedząca za biurkiem ponownie zanurzyła głowę w stosie papierów zatapiając się w lekturze i dając Cecilii do zrozumienia, że nie jest tutaj najbardziej pożądaną osobą. - Chciałaby się spotkać z Georgem Manchester. - Była pani umówiona?- sekretarka z niechęcią uniosła się z krzesła i podeszła do dużej szafy z niezliczoną liczbą szuflad. Wysunąwszy jedną z nich wyciągnęła duży brązowy dziennik i zajrzała do niego otwierając go w połowie jego grubości.- Pan Manchester nie jest z nikim umówionym na tą godzinę. - Ale ja nie jestem umówiona. - Zatem nie wiem, czego pani tu szuka- teraz drwiący uśmiech kobiety zajaśniał na jej twarzy w pełnej okazałości. - Ale ja muszę się z nim spotkać. To bardzo pilne! - Niestety, obawiam się, że mimo, iż zdaniem pani jest to bardzo pilne, jest to niemożliwe. Szef je drugie śniadanie i czas wizyt rozpocznie się dopiero za godzinę. Ponadto pani nie jest umówiona. - Ale… - Proszę stąd odejść. Mam ważniejsze spawy aniżeli zajmowanie się panią! - Proszę mnie do niego wpuścić! Jeśli nie…- Cecilia nie dokończyła zdania. - Co jeśli nie? Naskarży pani na mnie szefowi?- sekretarka rzuciła ostre spojrzenie przybyszowi z ulicy. Nie przepadają tu za takimi.- Jeśli pani natychmiast nie opuści tego budynku będę zmuszona wezwać ochronę. - Nie wyjdę stąd póki nie spotkam się z panem Manchesterem. - Ochrona!- sekretarka uniosła lewą dłoń. Dwaj umundurowani, silnie zbudowani mężczyźni zaczęli iść w jej kierunku. Przez chwilę się przestraszyła. Przeraziła ją myśl, że może być tak teraz wypchnięta na ulicę, na oczach tych wszystkich tutaj ludzi. Ośmieszyć się na ich oczach… Cofnęła się, położywszy prawą dłoń na krawędzi biurka i skierowawszy twarz do sekretarki zdążyła z siebie wyjąkać: - Nie… Ja już idę…- strażnicy byli jednak już koło niej. Jeden chwycił ją za ramię, czemu towarzyszyło mocne targnięcie i odgłos rwanego materiału. To jej stary płaszcz nie wytrzymał próby siły. Drugi z ochroniarzy stał i uśmiechał się pod nosem do swojego partnera, który najwyraźniej czynił to samo. „Głupia, naiwna baba”- pomyśleli, po czym zaczęli prowadzić ją ku wyjścia. Bolała ją cała ręka, która jej odrętwiała przez ten czas, a przeszli zaledwie połowę sali. Do wyjścia pozostało jeszcze kilka nieubłagalnych jardów. Widziała ludzi, którzy na widok zaistniałej sytuacji zatrzymywali, zaniedbywali na chwilę swoje prace i wlepiali wzrok w kobietę, która lekko się zarumieniła ze wstydu, oraz z bólu. Na czoło spłynęły krople słonego potu, które jednak nie podążały dalej, zatrzymując się na skroniach. Odległość między najbardziej rzucającą się w oczy trójką, a drzwiami wejściowymi za którymi gęsto sypał śnieg z każdą sekundą się zmniejszała. Za chwile trafi na ulicę, prosto przed kolejną rzeszę drwiących „widzów”. Bała się, choć nic poważniejszego jej nie groziło. Był to strach całkowicie nieuzasadniony, pochodzący z niewiadomego źródła, niemożliwy do zlokalizowania. Od drzwi teraz dzieliło ją już zaledwie parę jardów, gdy od strony hallu nadbiegł młody mężczyzna, ubrany w elegancki garnitur znanej firmy. Jak większość znajdujących się w tym budynku ludzi był najprawdopodobniej pracownikiem Manufaktury. Zatrzymał strażników odgradzając im drogę od drzwi. - Co tu się dzieje? Strażnicy spojrzeli po siebie, nie kryjąc zaskoczenia. Ktoś z górnej półki próbuje obronić „głupią babę z ulicy?” Mimo wszystko ulegając spojrzeniu mężczyzny puścili kobietę, która zrobiła krok do przodu zatrzymawszy się przed przybyszem i spojrzała na strażników. - Pani sekretarka prosiła, aby wyprowadzić tą panią, gdyż zachowywała się niestosownie i obraźliwie w stosunku do niej.- jeden z ochroniarzy, ten sam, który ciągnął Cecilię za ramię, próbował się wytłumaczyć z popełnionego czynu. Wychodziło mu to dość niezdarnie, bełkotając urywanymi słowami. Wiedział, że nie uczynił niczego, czego nie powinien robić, jednak słowa człowieka piastującego tak wysoką pozycję w firmie nieco go zaniepokoiły. Może przez przypadek pociągnął za ramie nie tą kobietę, którą trzeba? Nie. To niemożliwe. Przecież nie było tłoku. - Ale tę damę źle potraktowano!- jego oburzony ton zabrzmiał w obszernym hallu.- A panią serdecznie przepraszam, za ich zachowanie.- tym razem zwrócił się do zdezorientowanej kobiety stojącej koło niego. Pocałował ją szarmancko w dłoń, jednak ona uświadomiwszy sobie co uczynił, cofnęła lekko rękę, która wysunęła się spod jego ust. On jednak nie czuł się zniechęcony. - Czy mógłbym poznać pani imię?- jego głos tym razem był całkowicie spokojny, i dźwięcznie zabrzmiał w uszach kobiety. - Cecilia, Cecilia Marshall.- odpowiedziała niepewnym głosem. Nawet nie wiedziała z kim rozmawia. Przyznała sobie w myślach, że był zniewalająco przystojny i szarmancki. „Widocznie facet wyższych sfer”, jednak jej sumienie nie pozwalało posuwać się dalej. Gdzieś tam jest Robbie, którego tak kocha, za którym tak tęskni…. - Ja jestem Thomas Williams. Bardzo mi miło! -Mi również.- skłamała Cecilia chcąc już z własnej woli wyjść z tego budynku, zapominając już po co tu przyszła. Postawiała krok do przodu, jednak nieznajomy chwycił ją za ramię. - Niech pani nie idzie. Po co pani tu przyszła? Chętnie pomogę. - Nie… To już nie ważne. - Ależ proszę się nie krępować. Dołożę wszelkich starań, aby udzielono w tej instytucji odpowiedzi na jakiekolwiek pytania- puścił jej ramię. Patrzył jej prosto w oczy, ona jednak unikała takich kontaktów. Spuściła twarz rozważając propozycję Williams’a. Za parę dni będzie żałowała, że nie załatwiła tego od razu, a później i tak nie przyjdzie. Nie może nikomu z tej przeklętej fabryki ujść płazem to, że chciał ją przejechać! Chcę usłyszeć wyjaśnienia, przeprosiny, -i nie ukrywała- że oczekuje również zadość uczynienia w formie pieniężnej. Potrzebowała pieniędzy bardziej niż kiedykolwiek. Już wówczas, parę lat temu na szóstym piętrze żyło się biedno, jednak się żyło. A teraz. Ten dom w rzędzie takich samych domków jest cholernie drogi! Jednak tamto mieszkanie już nie istniało. Po odpowiednich remontach przekształciło się w obleśny hotel, dla przejezdnych. I jeszcze ma Lucy… - Chciałabym się spotkać z George’m Manchester’em. - To nie możliwe- do jej uszu dotarło odmowne zdanie Thomasa. Z rezygnacją wypowiedziała kolejne słowa: - Jak zwykle. Nawet pan nie potrafi mi pomóc…- mówiła jakby sama do siebie. - Pan Manchester nie może się z panią spotkać. Ale…- zastanowił się chwilę, oparł twarz na dłoni- mógłbym panią zaprosić do swojego biura. Spróbujemy jakoś rozwiązać tą sprawę. -Ale…- nieznajomy jednak nie pozwolił dokończyć jej zdania. Nakazał jej iść za sobą. Wyszli z głównego hallu i podążali teraz korytarzem, który wydawałoby się, że ciągnie się w nieskończoność. Cecilia zaskoczona była widokiem, jaki ujrzała. Tutaj było o wiele więcej ludzi niż w poprzednim pomieszczeniu. Po parokrotnym wchodzeniu w nowe korytarze, i po pokonaniu paru klatek schodowych uświadomiła sobie, że jest w prawdziwej pajęczynie. Do każdego korytarza przylegały nowe korytarze, a do tamtych nowe… Zaskoczyła ją obszerność zakładu. W zasadzie nie możliwe, że w budynku o tak małej powierzchni jest tyle miejsca. Nawet fakt, że budynek ma parę ładnych pięter nic tu nie dawał, bo o ile dobrze pamiętała nie pokonała ani jednego schoda w górę. Za to… - Jesteśmy w podziemiach manufaktury- Thomas wydawał się czytać w jej myślach.- Aktualnie znajdujemy się na siódmej kondygnacji pod ziemią. Do mojego gabinetu mamy do pokonania jeszcze dwie.- mówił to naturalnym tonem, jednak Cecilia wyczytała z jego twarzy, że sam jest podniecony swoimi słowami. Na niej również zrobiło to wrażenie. „Zatem budynek manufaktury tak samo dąży do nieba jak i do piekła”- pomyślała sobie Cecilia lekko rozweselona nie dosłownym znaczeniem tej złotej myśli. Co prawda MG bardziej dążyło do nieba, aniżeli do piekła, podbijając Amerykę swoimi obuwniczymi wyrobami, jednakże afer-które spędzały firmę do piekła- nie brakowało. Szczególnie były to małe sprawy- nie przyjmowanie należących się klientowi reklamacji, wyrabianie butów ze skór chronionych zwierząt, czy wyłudzanie na dostawcach kupowania od manufaktury określonej liczby obuwia. Jednak istniały też o wiele większe afery, w które –prawdopodobnie- MG było zamieszane. Nielegalnie przejmowane kolejne małe fabryczki, czy miliony na koncie firmy niewiadomego pochodzenia. Jednak władza była bezsilna wobec tak dużej fabryki. Przedstawiciele fabryki dostali się do struktury Amerykańskiej policji, zacierając niektóre fakty, czy paląc dokumenty z namacalnymi dowodami wykroczeń. Ponadto manufaktura była bardzo dobrze spostrzegana wśród zwykłych ludzi. Wspierała akcje charytatywne, budowała kościoły, przytułki, szkoły... no i robiła dobre buty. Manufaktura Georga tworzyła tą opinię przez ponad dwieście lat. Dzisiejszy szef- George Manchester jest prawnukiem założyciela firmy. Szefostwo nad nią przekazywane jest z pokolenia na pokolenie. W pełni prywatne, niezależne mocarstwo, którego nic nie może ruszyć i nic mu nie grozi. Tysiące zatrudnionych za niską pensję pracowników, pięć w pełni zmechanizowanych fabryk na terenie całej Kanady, a wkrótce również w Ameryce… Rozmyślania przerwał jej głos towarzysza. - Jesteśmy na miejscu- wyjął z kieszeni pęk kluczy. Odszukawszy właściwy włożył go do zamka, który lekko zgrzytnął, po czym drzwi uchyliły się same. Surowe wnętrze gabinetu oświetlane było przez jedną lampę, znajdując się na biurku. Wszędzie leżały stosy porozrzucanych po całym pomieszczeniu papierów i dokumentów. Cecilia uświadomiła sobie, że jej wyobrażenia całkiem odbiegają od rzeczywistości. Skoro człowiek, którego miała przed sobą, pełnił tutaj jakąś ważniejszą funkcję, a miał swój gabinet w takiej obleśnej dziurze siedem kondygnacji pod ziemią firma nie wyglądała za ciekawie. „Ciekawie jak wyglądają stanowiska pracy pracowników niższej rangi…”- zachichotała w duchu. Thomas Williams usiadł na obrotowym krześle za biurkiem, a swojemu gościowi wskazał siedzisko naprzeciwko- które jak później Cecilia odczuła na własnej skórze- było bardzo twarde. Włosy siedzącej kobiety lekko falowały pod wpływem cicho działającego na wolnych obrotach nowego wentylatora- wielkiej nowinki technicznej. [IMG]http://i33.************/2gtav51.jpg[/IMG] - Jeszcze nie dowiedziałem się o co pani chodzi- Thomas rozpoczął rozmowę. - Ktoś z manufaktury próbował mnie zabić- rzuciła prosto z mostu Cecilia. Thomas nie ukrywał zaskoczenia, jakie wywarły na nim słowa gościa. Jego przewidywania były całkiem inne. Jakaś dziwaczka- ale jakże piękna!- przychodzi z reklamacją tanich butów. Tymczasem to co usłyszał wprawiło go w chwilowe osłupienie. - S…słucham?- niedowierzając pochylił się nad biurkiem. - Pół mili stąd wasza furgonetka próbowała mnie przejechać. Gdybym nie… - Powoli…- wicedyrektor wyjął z szuflady notes i sięgnął po długopis- Wszystko po kolei. I powoli. - Szłam jak co dzień- zastanowiła się nad znaczeniem swoich słów. Nie jak co dzień. Nie co dzień chodziła wysyłać listy do Robbiego. Te słowa jednak są nieznaczące dla tej sprawy- Szłam chodnikiem, gdy jedna z furgonetek z logo manufaktury na karoserii, zjechała na chodnik i próbowała mnie przejechać. Jechała prosto na mnie!- słowa niezdarnie układały się Cecilii. Thomas Williams zanotował coś w notesie. - Jest pani pewna, że to furgonetka Manufaktury Georga? - Proszę pana? Czy ja wyglądam na głupią *****ę?!- kobieta wstała i zbliżyła twarz do twarzy Thomasa. - Spokojnie. Proszę usiąść. Ja tylko zapytałem, czy jest pani przekonana na sto procent, że pojazd należał do spółki Manufaktura Georga?- ton mężczyzny zmienił się na typowo urzędniczy. - Z kilkuset jardów rozpoznałabym tego błękitnego forda.- rzuciła ostro Cecilia. - Rozumiem…- mężczyzna nanosił na biały papier kolejne litery.- To wszystko? - Jak to? Chce pan to tak zostawić?- kobieta już po raz kolejny w tym dniu straciła nadzieję. - Sprawa zostanie rozpatrzona na najbliższym spotkanie zarządu firmy. Tymczasem dowidzenia pani.- Thomas włożył arkusz papieru do szuflady biurka i skierował się w kierunku drzwi. Otwierając je zatrzymał się i spojrzał na stojącą w osłupieniu kobietę. W jej oczach było widać łzy. „To wszystko na nic!”- jej myśli pobrzmiewały echem w jej głowie. Zobaczyła przez łzy zbliżającego się do niej mężczyznę. W jej uszach zabrzmiało przyjemny szept: „Dobrze. Dla ciebie zrobię wyjątek. Załatwię to”. Poczuła jego oddech na szyi. Był bardzo blisko niej, jednak ona prawie nic nie widziała. Łzy jakby ustały, zostawiając na twarzy błyszczące strugi. Poczuła dotyk. Thomas przytulił się do niej. [IMG]http://i33.************/1zdt8c3.jpg[/IMG] [IMG]http://i33.************/so5lky.jpg[/IMG] Ona odepchnęła go lekko jednak on znowu się przybliżył przytrzymując jej ręce. Poczuła jak dotyka ją po twarzy, później po szyi. Ich usta spotkały się. Poczuła pod sobą twardą gładź biurka. Liczne papieru zleciały na podłogę, czemu towarzyszyły chwilowy szum. Czuła jak ramiona mężczyzny zacisnęły się wokół niej. Nie wiedziała co się z nią dzieje. Wiedziała, że nie jest już w płaszczu, może nawet nie ma już na sobie bielizny, jednak nie potrafiła nic zrobić. Poddawała się. Wiedziała, że robi źle, jednak nie potrafiła się oprzeć. W tajemnicy przed samą sobą powiedziała w myślach, że jest to przyjemne. Usta Thomasa wędrowała po jej szyi aż po piersi. Jego dłonie ślizgały się po jej ciele. Nagle on odskoczył od niej szybko zapinając koszulę. Ocknęła się. Czy to sen? Nie. Ogarnęła wzrokiem pomieszczenie. Leżała półnaga na biurku, dookoła widniały porozwalane papieru. Ujrzała Thomasa pośpiesznie ubierającego marynarkę. W drzwiach stała jakaś kobieta. To sekretarka, z którą spotkała się już wcześniej. Instynktownie uniosła się i narzuciła na swe nagie ciało płaszcz leżący tuż obok. Zapięła go na dwa guziki i spojrzała wpierw na mężczyznę, później na sekretarkę. Rozmawiali ze sobą wymachując rękoma. Następnie kobieta podeszła do Cecilii. - I co? Miło było- lodowaty ton zabrzmiał w jej uszach. Jeszcze nie odzyskała świadomości. Czuła się podobnie jak z Robbie’m. Właśnie! Robbie! Jak ona mogła mu to zrobić! Zabrało w rękę resztę swojego ubioru. Wyszła z pomieszczenia nie zważając na wpół odkryty biust. Za plecami usłyszała coś na kształt: „Przepraszam”. Nie oglądając się za sobą podążyła w kierunku wyjścia, z wielkim poczuciem winy. --------- No i jak? Licze na liczne komentarze (do poprzedniego odcinka było ich aż 9 ![]() ![]()
__________________
Evil is a Point of View Ostatnio edytowane przez Gio : 26.10.2008 - 17:45 |
![]() |
![]() |
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości) | |
|
|