![]() |
#101 |
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
|
![]() |
![]() |
![]() |
|
![]() |
#102 |
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
|
![]() VIII ![]() To właśnie tak wygląda śmierć? Niejednokrotnie był pewien, że umiera, ale tym razem wszystko wyglądało inaczej. Biorąc pod uwagę, że uprzednio jednak przeżył, to ta śmierć musiała być prawdziwa. Udało mu się wydostać się na zewnątrz, opuścić ten zatęchły budynek. Ale za jaką cenę? Osobiście wybrałby inną drogę, niż skok z trzeciego piętra, który mógł się skończyć tylko w taki sposób. Długo nie przyjdzie mu cieszyć się tą wolnością. Pomimo panującego na zewnątrz chłodu mężczyzna czuł rozchodzące się po całym ciele ciepło. Jedynie strasznie zmarzły mu stopy. Było tak przyjemnie, że mógłby leżeć tu wieki. Pod jego plecami rytmicznie poruszało się coś wyjątkowo gorącego, zapewne jego własna krew. To było takie upiorne, był taki młody, w ogóle nie chciał umierać. Nie zdążył nawet posłać córki do szkoły, doczekać się wnuków… A ta ciemność… Ciemność była najgorsza. Nigdy wcześniej nie bał się ciemności, a teraz przywodziła na myśl najgorsze koszmary, których zazwyczaj nie miewał. Jakby coś nagle przesłoniło mu świat. ![]() -Ej, ty! – cichy, kobiecy głos uświadomił mężczyźnie, że jeszcze żyje. Był on tak bardzo stłumiony, musiał dochodzić z oddali – Wstawaj! Nie był w stanie. ∞ Alan Thomas wiercił się niespokojnie na swoim materacu. Ta straszna kobieta, zadająca mu mnóstwo pytań, dopiero co wyszła, a na zewnątrz rozpętało się istne piekło. Odgłosy wielu par butów mieszały się z wrzaskami i tylko nieco cichszymi rozmowami. Poczuł nagłą tęsknotę do swojego spokojnego gabinetu, gdzie jedynym zagrożeniem był atak któregoś z podwładnych, ewentualnie zwalenie się na jego osobę wielkiej sterty papierów. A teraz był tu, nawet nie wiedział, co to za tu. Przeszło mu na myśl, że źródłem hałasu mogą być jego podkomendni, przybyli z odsieczą. Nie istniała żadna inna alternatywa, to musiało być to. Tak jak zawsze przypuszczał, był wspaniałym i niezastąpionym szefem. Każdy ruszy pomóc takiemu przełożonemu w potrzebie! Poczłapał do drzwi i przyłożył ucho do zimnej stali. Nie słyszał niczego. Kompletna cisza. Nie udało im się? Te cholerne wampiry powybijały wszystkich? Nie, to niemożliwe. Z tak silną motywacją musiało powieść się każdemu. Zrezygnowany usiadł z powrotem na materacu. Tląca się w Thomasie iskierka nadziei niemal całkowicie zanikła, jakby nigdy nie rozgorzała. Oparł głowę o ścianę i przymknął powieki. Tak czy siak, pozostało mu jedynie czekać i liczyć na cud. ∞ Jasnowłosa dziewczyna bezszelestnie przemknęła na drugą stronę ulicy. Upewniła się, że nikogo nie ma i znikła za kamienicą. W jednej ręce trzymała mały pakunek, drugą podtrzymywała się ściany budynku. Z wyglądu można było wziąć ją za szesnastolatkę, jednak w rzeczywistości miała dopiero czternaście lat. Całe dotychczasowe życie spędziła na ulicy. W końcu uśmiechnęło się do niej szczęście i mogła to zmienić. Nie znosiła tych wszystkich bogatych ludzi. Myśleli tylko o sobie, wykorzystując takich jak ona. Jednak ten mężczyzna był inny. Mimo, iż zawsze był szykownie ubrany, elegancki w pełnym tego słowa znaczeniu, nie zwracał się do niej z pogardą, do jakiej zdążyła przywyknąć. Zdawało jej się, że jest komuś potrzebna i ta myśl dodawała jej chęci do dalszego życia. Jeśli dobrze pójdzie, długiego życia. Rozejrzała się wokół, oczekując na owego mężczyznę. Widzieli się zaledwie kilka razy, a ona już musiała odpychać od siebie te głupie myśli, mniemające szans na zaistnienie. Znając życie tamten tylko ją wykorzysta i w najlepszym razie zostawi samej sobie, łamiąc wcześniejsze obietnice. Dziewczynie zrobiło się gorąco, gdy w końcu się pojawił. Szedł dość wolnym, pewnym siebie krokiem. Jak zwykle ubrany w idealnie skrojony płaszcz w biało-czarną kratę. Tym, co ją zdziwiło, była towarzysząca mu kobieta. Ciemne włosy miała częściowo ukryte pod twarzowym kapeluszem. Ubrana w modną krótką kurtkę stawiała nieco za duże kroki, przytrzymując się ramienia mężczyzny. Nastolatka nawet nie wiedziała, jak się nazywał… Czy spytanie go o nazwisko nie będzie zbyt niestosowne? Skoro on sam nie uznał tego za właściwe, nie powinna tego wiedzieć. Poprawiła swoje zaniedbane włosy i ruszyła w ich stronę. Mężczyzna jak zawsze uprzejmie się przywitał. Policzki dziewczyny zapłonęły nieśmiałym rumieńcem. Wymamrotała powitanie mając nadzieję, że mężczyzna nie uzna jej za zuchwałą. ![]() Pospiesznie podała mu małą paczkę. -Skąd to masz, Claro? – spytał natychmiast, ledwo rzuciwszy okiem na przekazany mu przedmiot. Oba płyny, tak odmienne od siebie, były tak samo piękne. Dziewczyna spojrzała na bruk pod swoimi stopami. -Stamtąd, co zazwyczaj. Wie pan, koło mojego… miejsca pracy jest wyjątkowo stary budynek. Prawie nikt o tym nie wie, ale w środku wprost roi się od wampirów. -Sama go zabiłaś? – zdziwiła się towarzysząca mężczyźnie kobieta, Aida. -Oczywiście, że nie! – odpowiedziała Clara. Zdała sobie sprawę, że odpowiedziała zbyt gwałtownie i speszyła się -Wyjaśnię ci to później – szepnął kobiecie do ucha Benitez, po czym rzekł do dziewczyny – Mam nadzieję, że nie pomieszczałaś tej właściwej krwi z jakąś inną? -Nie, zrobiłam dokładnie tak, jak pan mówił. -Doskonale – wyjął z kieszeni kilka zmiętych banknotów – Oto obiecana zapłata. Skinął głową i wraz z kobietą zaczęli się oddalać. Clara przez chwilę stała oszołomiona, wpatrując się w trzymane banknoty. Przez całe swoje życie nie miała tylu pieniędzy. Zapewne dzięki temu mogła porzucić pracę prostytutki, zadbać o siebie i zatrudnić się jako sprzątaczka czy opiekunka. Jednak to nie było to, o co jej chodziło. Pod wpływem nagłego impulsu podbiegła do odchodzącej pary. -Za mało? – spytał Benitez, marszcząc brwi. -Nie. Po prostu wspomniał pan, że jeśli nie zawiodę, będę mogła dla pana pracować… -Pracować? Dla mnie? Twarz dziewczyny znów zrobiła się czerwona. Nie powinna był tego mówić. -Przepraszam, ma pan rację. Byłam głupia, że w ogóle spytałam. -Nie sądzę. Pomyślę nad tym – uśmiechnął się i tym razem odeszli na dobre. ∞ Benitez nie miał w zwyczaju pukać. Otworzył drzwi do pokoju zajmowanego przez Alberta płynnym, zdecydowanym ruchem. Rozejrzał się po pomieszczeniu, szukając wzrokiem rezydenta. Musiał gdzieś wyjść, nigdzie go nie było. Dziwne, biorąc pod uwagę, że zapowiedział odpowiednio wcześniej swoją wizytę. A może nic o tym nie mówił? W końcu nie myślał już tak jasno, jak dawniej. Może i wciąż wyglądał jak trzydziestolatek, zdrów jak ryba, jednak jego umysł był niewiele wydajniejszy od umysłu dziewięćdziesięciolatka. Cholerstwo jedno. Nie dość, że smakowało odrażająco, to jeszcze było takie nieskuteczne i niedopracowane. Jednak dzięki tej małej dziwce mógł położyć kres temu, nie tylko swojemu, problemowi. Albert musiał kiedyś wrócić. Nie będę tu siedział w nieskończoność, pomyślał i udał się do pokoju Anais. Denerwowało go, że musieli przez jakiś czas razem mieszkać w jednym miejscu, ale, niestety, było to najlepsze wyjście. W swoim stylu otworzył drzwi pokoju Anais. No proszę, znalazła się nasza zguba… Leżała na łóżku, bynajmniej nie bezczynnie i nie daj Boże sama. Tkwiąc w objęciach Alberta nawet nie zauważyła, że wszedł do pokoju. ![]() Benitez skrzywił się. Nic dziwnego, że wolała Alberta, skoro on sam miał rozum emeryta. Już miał znacząco chrząknąć aby zwrócić uwagę na swoją osobę, jednak w tej samej chwili Albert spojrzał mu prosto w oczy. Nienawidził tego zimnego jak lód wzroku. Parszywy wampir. Zawsze musiał widzieć wszystko. -Nie sądziłem, że tak szybko wrócisz – rzekł z uśmiechem – Nieomal zapomniałem o naszym spotkaniu. Benitez jak zwykle skonsternowany zachowaniem wampira usiadł na miękkim fotelu w kącie pokoju, czekając aż tamten łaskawie zejdzie z Anais. -No dobra, o czym chciałeś ze mną pogadać? – spytał, siadając w niebieskich gaciach na łóżku. -Mam kolejną porcję. Teraz mamy wystarczająco dużo, żeby coś z tego zrobić. -To zabawne. Wiesz, że u Anais nie zauważyłem żadnych oznak starzenia się ani ciała, ani umysłu? Tobie wydaje się niezwykle na tym zależeć. -Dasz to swojemu ojcu, czy nie? -Nie. -Co? Za te wszystkie lata, przez które ci pomagałem, ty teraz… - głos mężczyzny coraz bardziej się unosił. Albert natychmiast mu przerwał. -Nie dam tego ojcu, bo on nie żyje. -Kto go zabił?! – zdziwił się Benitez. Ogarnęła go fala niepokoju. Kto teraz przygotuje dla niego lekarstwo? -On – odpowiedziała Anais, kładąc dłoń na ramieniu Alberta. -Że co?! -Nie miałem innego wyjścia. Szczerze mówiąc, osobiście niespecjalnie mi to przeszkadza. Dla was jednak sprawa przedstawia się nieco gorzej… -Nie pieprz głupot! – mężczyzna zerwał się z fotela. Teraz krzyczał już na całe gardło – My mamy problem? Ty też zaraz będziesz mieć problem! -Spokojnie, panie towarzyszu… Zapominasz, do kogo mówisz. Stary nie żyje już od dobrego miesiąca. Nie znam się na tym całym gównie, ale znam innych, co się w tym orientują wystarczająco dobrze. I nie zadają głupich pytań, jak mój umiłowany świętej pamięci ojciec. Benitez nieco spuścił z tonu i opadł na fotel niczym kamień w wodę. Mimo to wciąż nie był spokojny. Stres zdecydowanie mu nie służył. ![]() -To mam ci to dać, czy nie? -Co dokładnie? -Dwadzieścia pięć mililitrów płynu mózgowo-rdzeniowego wampira i trzydzieści mililitrów krwi z tylnej tętnicy mózgu. -Powinno wystarczyć – podsumował Albert, bawiąc się rozwichrzonymi włosami Anais – Resztę będziemy dobywać na bieżąco, żeby nie wzbudzać aż takich podejrzeń. I pomyśleć, że zabijam swoich, żeby wam pomóc… -Zauważ, że my pomagamy tobie – wtrąciła Anais. -Nie zapominaj o tym – Benitez podszedł do drzwi i spojrzał na Anais, odzianą w jedwabny biały szlafrok – Wiesz, gdzie mnie znaleźć. ∞ Vivien z niecierpliwością przestąpiła z nogi na nogę. Co on wyprawiał? Musieli się śpieszyć. Wykrycie ich drogi ucieczki było tylko kwestią czasu. Podeszła do wielkiego kontenera na śmieci, z którego sama przed chwilą się wygrzebała. Teraz ze sterty śmieci wystawały jedynie nagie stopy. Uniosła fragment zeszłotygodniowej gazety i zacisnęła usta. ∞ Nagle, całkowicie niespodziewanie, ciemność ze świadomości mężczyzny całkowicie znikła, ustępując miejsca jasności. Jasność? Światełko w tunelu… Zaraz, jakaś postać. Kobieta? Przyszła, aby być jego przewodniczką po świecie umarłych? Jednak ta cała śmierć nie była taka zła… Po chwili postać przemówiła, a otaczający ją blask do złudzenia przypominał światło, jakie wytwarzają uliczne latarnie. -Rusz się, oni zaraz tu będą! Miała niezbyt przyjemny głos jak na anielicę. Chyba nie trafił do piekła? -Oni? – wychrypiał. -Poleżysz w śmieciach kiedy indziej, nie mam zamiaru dać się złapać. -Śmieci… Co? Przecież ja umie... Kobieta gwałtownie chwyciła go za ręce i uniosła do pozycji siedzącej. Spod pleców Maxa wypełznął wielki, gorący szczur. Zwierzę wyglądało na nieco przyduszone. Łapczywie chłonąc przesączone odorem rozkładających się odpadów powietrze, uciekł w popłochu. Max nie mógł uwierzyć w to, co się działo. Viv wyskoczyła z trzeciego piętra i wciąż żyła? Na pierwszy rzut oka miała się całkiem dobrze. Co dziwniejsze, on również. Oszołomiony wygramolił się z wielkiego kontenera na śmieci. Całe ubranie miał obklejone różnymi szczątkami, których pochodzenia wolał nie znać. Odsłonięta część ciała przedstawiała się podobnie. Stanął w końcu na ziemi, dotykając nagimi stopami porzuconej książki. Wzdrygnął się z obrzydzenia i wyplątał z włosów jakiś nadgniły patyk. Ta sterta śmieci uratowała mu życie. ![]() -Wiedziałaś, że to tu stoi? – spytał. Co za kompromitacja. I czemu te śmieci musiały być takie obślizgłe? -Trzymaj – kobieta rzuciła w jego stronę zawiniątko szmat. Chwilę potem dołączyły do tego buty – Ubierz to. -Och, Viv, przygotowałaś nawet dla mnie ubranie, jak miło. -Wali od ciebie na kilometr, możesz chociaż z daleka wyglądać normalnie. Max naburmuszył się i urażony wciągnął spodnie i koszulkę. -Pospiesz się! – poganiała go Vivien – Zmywamy się. Nas czas i tak już minął, bo tobie się zachciało drzemki w śmieciach. Jak gdyby na potwierdzenie tych słów, fala podniesionych głosów zaatakowała ich uszy. Ostatnio edytowane przez scarlett : 17.01.2009 - 16:01 |
![]() |
![]() |
![]() |
#103 |
Administrator
Zarejestrowany: 17.01.2006
Skąd: z kabiny F-14 Tomcat
Płeć: Kobieta
Postów: 3,862
Reputacja: 15
|
![]()
Nareszcie!
Fajny odcinek, choć w sumie niewiele się działo. Było trochę literówek. Mał Maxa i Viv! ![]() Ach, ten Albert. Uśmiercił nawet własnego ojca... Anais i Albert. Pewnie jest szczęśliwa ![]() Kto uratuje biednego Alanka ![]() Vivien jest przewidująca. Wszystko przygotowała ![]() Nie pokazałaś Briana w całości ![]() Czekam na kolejny odcinek ![]()
__________________
![]() Ostatnio edytowane przez Libby : 17.01.2009 - 14:17 |
![]() |
![]() |
![]() |
#104 | |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
I ja nic o tym nie wiem!
No tak, błedy zaraz poprawię ale najpierw opinia ![]() Ten cały Albercik co raz bardziej mnie intryguje, ale nawet nie tyle jego osoba co szczwany plan, który wymyślil ![]() Ciekawa tez jestem czy Anais wyciąga z niego jakieś informacje, czy tak dla przyjemności ![]() Alanek - na pewno po niego przyjdą - przesłuchają babcię i uwolnią biedaka ![]() Opis "życia po życiu" Maksia to majstersztyk. I tak w ogóle to biedny szczurek ![]() Viv zdaje się być osobą obdarzoną żelazną wolą ![]() Nie było ani Henrysia ani Johnusia ![]() Cytat:
- osobiście ![]() - nadgniły albo zgniły Ostatnio edytowane przez Callineck : 17.01.2009 - 14:34 |
|
![]() |
![]() |
#105 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Podoba mi się to fs. Jest takie... realistyczne. Podobają mi się twoje opisy akcji, bohaterów i wydarzeń. Naprawdę podziwiam trud włożony w to fotostory. Idealnie zachowane proporcje i zdań i zdjęć. Co do treści to bardzo fajnie zbudowane zdania.
9,5/10 |
![]() |
![]() |
#106 |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
Umarłam!!! i jestem w niebie. Ale jaka tajemnicza, nic nie powiedziała
![]() ![]() ![]() Ale to zdanie: "Benitez jak zwykle skonsternowany zachowaniem wampira usiadł na miękkim fotelu w kącie pokoju, czekając aż tamten łaskawie zejdzie z Anais" ![]() Rozkminki Alanka mnie rozwalają ![]() Edit: zauważyłam jedną nieścisłośc "-No dobra, o czym chciałeś ze mną pogadać? – spytał, siadając w niebieskich gaciach na łóżku. " - a na zdjęciu gacie są jak nic czarne ![]() Ostatnio edytowane przez ptasie mleczko : 17.01.2009 - 20:22 |
![]() |
![]() |
#107 |
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
|
![]()
Albercik juz nawet kiedyś, w poprzedniej części chyba wspominał, że sam zabił swojego tatusia
![]() ![]() A gacie... hm dla mnie znów na zdjęciu wydają się ciemnogranatowe ![]() I dzięki za opinie ![]() Ostatnio edytowane przez scarlett : 17.01.2009 - 20:40 |
![]() |
![]() |
![]() |
#108 |
Zarejestrowany: 27.06.2008
Skąd: Gdynia
Wiek: 31
Płeć: Kobieta
Postów: 1,012
Reputacja: 10
|
![]()
Zacznę od tego, że rozwalił mnie incydent ze szczurem ^^
Błędów nie było ( ![]() ![]() ładne zdjęcia, Anais w ramionach Alberta wygląda zdumiewająco. Tych gaci się nie czepiam ![]() i tylko kurczę nie wiem czemu, ale ta nastolatka (żeby nie powiedzieć prostytutka) trochę mi przypomina babcię "czerwony kapturek do jasnej cholery". A Alanek jest w ogóle udany ![]() biedaczek, czeka na swoich wiernych współtowarzyszy, lecz tym ani na myśli zjawić się i pomóc potrzebującemu ^^ No kurczę, gmatwasz. Ja już się pogubiłam, raz jesteśmy w normalnych czasach, a raz się cofamy, ach, co ja tam gadam... ![]() Bardzo mi się podoba to, że pomimo wielu fs o tej samej tematyce, Twoje jest najlepsze i ciągle się wyróżnia na tle innych ![]() I ja nie wiem, ale czy ta gazeta będzie miała jakieś znaczenie, czy to tylko przypadkowe? <schizy>
__________________
mod edit: nieregulaminowa sygna. niepa edit : straszne. mod edit: dla kogo =) niep edit : przestać mi grzebać w sygnie!! mod edit: ok, już nie będę ;] |
![]() |
![]() |
![]() |
#109 |
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
|
![]()
Babcia jest trochę inna, bo poprzednia zaginęła podczas reinstalki
Poza tym proszę nie czepiać się ilości zdjęć, bo dzięki mojemu z***anemu komputerowi te co mam zajęły mi 12 włączeń gry. Cudem uniknęłam tragicznej śmierci spowodowanej podcięciem sobie żył plastikowym nożem turystycznym. Więc po jeszcze jednej próbie bym zginęła, dlatego jest ich tyle. Poza tym jakoś i tak nikt tego nie czyta, a męczę się tak tylko dla tych kilku osób, którym dziękuję, że ze mną w ogóle wytrzymują i z moimi wypocinami :* IX ![]() Spokojny gabinet Thomasa zamienił się w coś na wzór polowego schroniska dla bezdomnych. Wśród plików dokumentów i bliżej niezidentyfikowanych przedmiotów koczowało pięć osób. Znużenie malujące się na ich twarzach było wysoce adekwatne do zaistniałej sytuacji. Jak się okazało, każdego z nich chciał wykończyć jakiś dość dziwny człowiek tudzież wampir. Żadne z nich nie miało ochoty wracać do domu. Zostali więc tutaj. Zawzięte dyskusje, ożywione wymiany zdań nie trwały zbyt długo. Pomysły, co robić dalej, szybko się wyczerpały, nie wnosząc niczego nowego. Nikt nie wiedział, co robić, ani co się właściwie działo. Tylko jedno było pewne – ktoś chciał się ich pozbyć. Niewiadomą stanowiło również to, co stało się z resztą. Nikt nie odbierał telefonów. Woleli nie myśleć o tym, że mógł spotkać ich taki sam los jak Norę. I nadal nie wiedzieli, gdzie podziewa się Thomas… Nagle Antonio podniósł się z ziemi i oznajmił, że dłużej nie wytrzyma tej bezczynności. Poszedł na spacer po pustych korytarzach. Nie przyznał się, ale miał w tym jeszcze inny cel. -Czujecie to? – zniesmaczony John przerwał ciszę, która zaczynała doprowadzać go do szaleństwa. -Co? -No jak to co? Ten smród… Wstrętny zapach przywodził na myśl aromat, jaki wydziela się wokół jadących obok siebie śmieciarce i ciężarówce do transportu trzody chlewnej. -Jakiś wampir się zbliża? – spytał Henry znudzonym głosem. -Ej! – John poczuł się dogłębnie urażony – Wampiry wcale nie śmierdzą! Chodziło mi raczej o… Przeszklone drzwi od gabinetu Thomasa otwarły się i potężny odór zaatakował wszystkich pozostałych, którzy na swoje szczęście nie mieli aż tak rozwiniętego zmysłu węchu. W progu stanął Max i jakaś nieznana kobieta. Najwyraźniej albo oboje, ewentualnie jedno z nich było źródłem tego fetoru. Przez moment obie „grupy” gapiły się na siebie z osłupieniem. Pierwsza odezwała się Lena. -Max? Henry. -Co ty tu robisz? John. -Co to za dziewczyna? Juliette. -Ale od ciebie jedzie. -Nie ma to jak miłe powitanie… - wymamrotał Max – Już tam mnie lepiej traktowali… W końcu coś się ruszyło. Znużenie się ulotniło, ustępując miejsca świeżemu podmuchowi chęci do działania. Może dzięki Maxowi uda im się coś wymyślić. Już nie dało się rozpoznać, który głos należał do kogo. -Tam? -Jak cię traktowali? -Czemu tak długo cię nie było? -Zostawiłeś Kate samą z tym małym potworem! -Widziałeś gdzieś Thomasa? -Kim do cholery jest ta dziewczyna? -Wspomniałeś, że gdzie przed nami uciekłeś? Max przeczekał, aż podniecenie jego przybyciem minie. Ignorując grad pytań rozejrzał się po kątach. Faktycznie, w żadnym z nich nie krył się szef. Gdyby tu był, z pewnością nie pozwoliłby na takie zbiorowisko. -Viv, poznaj wszystkich – Max zatoczył ręką krąg obejmując czwórkę zebranych – Wszyscy, poznajcie Viv. -Sama umiem się przedstawić. I nazywam się Vivien Taylor, a nie żadna Viv – prawdopodobnie nie wywarła dobrego pierwszego wrażenia - Miło było was poznać. Drobna kobieta zaczęła kierować się do wyjścia. -Nie lubię jej – szepnęła Lena. -Jest równie odpychająca jak Max. -Max wcale nie jest odpychający – zaoponował Henry. -Poczekaj! – zawołał za Vivien Max. Starał się, aby zabrzmiało to jak najbardziej obojętnie. ![]() Kobieta na chwilę przystanęła, zerkając do tyłu. -Sama sobie poradzę, doskonale znam drogę. -Nie zwracaj na nich uwagi. Mówiłem, że możesz tu zostać – zapewnił. -Ile razy mam ci powtarzać to samo? -W ogóle cię nie rozumiem. Najpierw pojawiasz się znikąd… -Tak? Na przykład, pomyślmy… Której części zdania „Pracuję sama” nie rozumiesz? -Mówiłem o tobie, a nie o… -To już twój problem. Gdy zamknęły się za nią drzwi, wszyscy niczym wygłodniałe sępy spojrzeli na Maxa. Będzie musiał się grubo tłumaczyć… ∞ Brian siedział w kącie zatęchłej piwnicy. Może to trochę lekkomyślne zamykać się w jednym pomieszczeniu, gdzie w dodatku nie było zbyt wiele powietrza, z babcią furiatką, jednak nie przyszło mu do głowy nic lepszego. Nie mogła im uciec, bo tylko od niej mogli się czegoś dowiedzieć. Mężczyzna miał dość sporo czasu, postanowił więc poukładać sobie w głowie wszystkie fakty po kolei. Babcia stwierdziła, że nie ma pojęcia, dla kogo właściwie pracuje. Oczywiście, mogła kłamać. Czyli nie było to przypadkowe zdarzenie. Podejrzewał, że pozostali napastnicy byli również związani z tamtym wampirem. Tylko kogo chcieli się pozbyć? Całej Firmy? Posługując się chociażby taką babą? Może i nie była do końca normalna, jednak osobiście nie powierzyłby jej takiego zadania. Sam pomysł był niedorzeczny. Brian doskonale pamiętał, jak przez te wszystkie długie lata niejednokrotnie kolejny Wielki Zły chciał zapanować nad ich małym światem i jakoś nigdy mu się to nie udało. Tym razem jednak wszystko wyglądało nieco inaczej… W głębi duszy obawiał się, że może powtórzyć się sytuacja sprzed osiemnastu lat. Albo mogło być jeszcze gorzej. Kobieta poruszyła się nerwowo na swoim niezbyt wygodnym miejscu. Wciąż leżąc, omiotła wzrokiem kamienne, zapleśniałe ściany. Osowiała podniosła się i jeszcze raz zbadała otoczenie, tym razem z odmiennej perspektywy. ![]() Brian pospiesznie wstał i zbliżył się do babci, nie zwracając na siebie uwagi. Ona najwyraźniej zajęta była kojarzeniem faktów. W końcu przypomniała sobie, czemu i gdzie jest. Ślady ostatniego ataku szaleństwa na szczęście, jak dotąd, się nie ujawniły. Mężczyzna wyszedł z cienia i usiadł obok niej na drewnianej ławce. Pomilczał przez chwilę, uważnie ją obserwując. Ani drgnęła. -Cześć – rzekł spokojnie. -Daj mi… Trochę… Odrobinę… Chociaż… - wyszeptała cicho, niespokojnie międląc pomarszczonymi dłońmi nogawki spodni. -Co? – zaciekawił się mężczyzna. Cienkie strużki potu spływały po czole i karku kobiety. Głos coraz bardziej drżał. -Daj mi to! -Co? -Nie udawaj, tylko mi daj! – wrzasnęła, drżąc na całym ciele. Zaczęła zachowywać się jak uzależniona. -Obiecałeś! Obiecałeś, ty cholerny blagierze! Babcia rzuciła się na Briana, próbując zacisnąć dłonie na jego szyi. Na szczęście w porę zareagował i uniknął morderczego chwytu. Miast tego na jego klatkę piersiową padł grad ciosów. -Zabrałeś… mi… wszystko! – wydyszała, opadając na posadzkę. Po jej policzkach spłynęły strużki łez, z gardła wydobył się przerażający skowyt. -Sama oddałam ci wszystko! – potworny śmiech wstrząsnął ścianami niewielkiej piwnicy. Więcej chyba nie będzie z niej pożytku. Powiedziała już i tak dość sporo. Jak na początek wystarczy. Brian uśmiechnął się szeroko. Ile to już czasu minęło od ostatniego razu? Nigdy wcześniej nie pomyślałby, że nieobecność Thomasa będzie mu na rękę. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal… Mężczyzna pochylił się nad znieruchomiałym, lekko drżącym ciałem babci i wgryzł się w jej szyję. Ciepła krew spłynęła nawet na podłogę. Wspaniałe uczucie. ∞ Pathos Thomas biegł ile sił w nogach. Ściany wąskich korytarzy przemykały mu przed oczami niemal z prędkością światła. Mimo swojej potężnej postury poruszał się naprawdę szybko. Nie miał wyjścia. Musiał jak najszybciej odnaleźć młodszego brata. Znając jego zdolności reagowania, schował się w najbardziej oczywistym i widocznym miejscu, nie powinien więc mieć z tym większego problemu. Tylko, co dalej? Wszystko, co stworzył, na co poświęcił całe życie właśnie legło w gruzach i nikt nie mógł tego odwrócić. Mężczyzna wolał nie myśleć, ilu jego ludzi zgineło, próbując go bronić. I ilu może jeszcze zginąć. Wampiry. Szczerze ich nienawidził. Kiedyś naiwnie łudził się, że ludzie i wampiry mogą żyć razem bez żadnej szkody dla obu stron. Oto przed sobą miał dowód, jak bardzo się mylił. Wpadł jak burza do niewielkiego pokoju. Przeraźliwe wrzaski nieco ucichły, wciąż jednak świdrowały w jego głowie. A on co robił? Uciekał? Pathos gwałtownie się zatrzymał, wpadając na niską szafkę. Pochylił się nieco, przyglądając się pozornej pustce. Z zatroskaną miną, przepełniony poczuciem winy, wyciągnął z kąta przerażonego ośmioletniego chłopca. -No już, chodź – rzekł uspakajająco i pociągnął go za sobą. W milczeniu ruszyli dalej. ![]() Przeszli do nieco większego pomieszczenia. Zawsze zatłoczone, teraz stanowiło istne pobojowisko. Porozwalane meble, latające papiery i, co najgorsze, znaczna część podłogi zasłana była trupami. Thomas zacisnął zęby, przeklął siarczyście i nawet się nie zatrzymując poszli dalej. Miał szczęście, trafiając na pobojowisko, a nie trafił w środek zaciekłych mordów. Mały Max przeraził się, kiedy oddalone zaledwie o kilka kroków drzwi otworzyły się ze świstem. Na posadkę zwaliła się jakaś postać. Nawet jeszcze żyła. -Henry! – krzyknął Pathos, podbiegając do chłopaka – Żyjesz? -Taa… - odparł, podnosząc się z ziemi – Coś pilnowanie porządku panu nie wychodzi… Istny cyrk. -Wiem, wiem… - mężczyzna wepchnął starszemu podopiecznemu w ramiona tego młodszego – Zajmij się Maxem. Ja muszę coś jeszcze zrobić. -Co? – spytał, niechętnie przyjmując dziecko pod swoje skrzydła opieki. -Znaleźć mojego brata. Odsuń się, mam mało czasu… -I co niby pan z nim zrobi? Będziecie razem trząść się ze strachu? -Że co? Nie. Jak już go znajdę to... -Będziecie trząść się ze zgrozy – wtrącił zadowolony z siebie Max. Jakby zapomniał, że to on przed chwilą umierał z przerażenia. -Zamknijcie się już. Macie robić to, co ja mówię. Zrozumiano? Schowajcie się gdzieś, kiedyś to wszystko się skończy… -Jak nas całkiem wybiją? – spytał Henry – Niezbyt krzepiąca perspektywa. -Raczej my ich. To wampiry wtargnęły do nas, nie mają szans. Chowajcie się! – rzekł i wyszedł sąsiednimi drzwiami. -Co robimy? – spytał starszego kolegę czarnowłosy chłopiec. Henry rozejrzał się w poszukiwaniu odpowiedniej kryjówki. -Ukryjesz się, a ja wrócę, skąd przyszedłem. Brian pewnie już jest wściekły, że mnie tak długo nie ma. -W życiu! – zaprotestował Max – Idę z tobą! -Będziesz tylko przeszkadzać, na nic się nie przydasz. -Zobaczymy! Henry przewrócił oczami i wymownie spojrzał w sufit. Dlatego nie znosił dzieci… ∞ Pathosowi w końcu udało się dotrzeć do małego gabineciku, w którym jego brat zazwyczaj udawał, że pracuje. Całe dnie siedział, nic nie robił, myślał o rudowłosej Evie Brown i ewentualnie czytał komiksy. Jakie szczęście, że to on, Pathos, był starszym z braci i zajął to stanowisko. Inaczej los całego świata byłby zagrożony. Prawdę mówiąc, mimo jego wspaniałych rządów i tak był. Mężczyzna z hukiem zaczął otwierać wszystkie szafy. Jak na razie w żadnej z nich nie było brata. Zabrał się za mniejsze. Tu także pusto. Zajrzał pod biurka, pod kanapę. Nic. To koniec. Nie mógł schować się nigdzie indziej. Albo już go zabili, albo nastąpi to już niedługo. Mimo wszystkich wad, wciąż byli braćmi. Wyjątkowymi braćmi. Zrezygnowany mężczyzna westchnął i ruszył do wyjścia. Stanął jak wryty, gdy do jego uszu doszły dźwięki tak niespodziewane, jak grom z jasnego nieba. Był to odgłos spuszczanej wody i dochodził z małej łazienki. Po chwili za jasnych drzwi wyłonił się młodszy z braci. -Pathos! – wykrzyknął – Co tu się dzieje? -Alan! Ty imbecylu, co ty wyprawiasz? -Jak to co? Byłem w toalecie. Ta cała sytuacja nie anuluje moich potrzeb biologicznych… -Przecież mogłem być wampirem, a ty tak beztrosko wychodzisz z tego kibla, jakbyś prosił się o śmierć. Musisz uciekać. -To samo tyczy się ciebie. Bardzo dobrze wiem, że w takich okolicznościach za wiele nie pomożemy. Bracia wychylili głowy na korytarz. Droga wolna. Dobiegli do końca hollu i nie zwalniając zaczęli schodzić po schodach w dół. Głośne kroki i urywane oddechy łatwo zdradzały ich położenie, nie mieli jednak czasu na kamuflowanie się. Mogli tylko liczyć, że egzorcyści wykonają robotę za nich. -Stój! – Pathos zatrzymał brata, stojącego teraz dwa stopnie wyżej. Zniżył głos do najcichszego szeptu – Ktoś idzie. Ktoś biegł bardzo szybko. Zdawało się, że nawet nie dotykał stopami schodów. Cichemu tupaniu towarzyszyły dwa kobiece, podekscytowane głosy. Nie dało się ustalić, o czym rozmawiały. -Cofamy się? – spytał Alan, wypatrując przybysza. -Nie… To nie ma sensu i tak nas dogonią. Wiesz co… chyba już po nas. -Za łatwo się poddajesz… -Na moim stanowisku trzeba racjonalnie myśleć, a nie być takim olewajtusem jak ty! -Że niby ja jestem olewajtusem? -Cicho, nie będziemy się chyba kłócić przed śmiercią… Ich oczom ukazała się ponura sylwetka mężczyzny, który patrzył na nich złowieszczo. Wykrzywił wargi w uśmiechu, ukazując swoje białe, zaostrzone kły. Pathos w przypływie heroizmu wyszedł naprzód, próbując chronić młodszego brata. Wampir nie miał zamiaru ustąpić ani nie przejawiał jakichś wyższych uczuć. Jak stał, rzucił się na Pathosa. Po chwili z szyi mężczyzny trysnęła krew, a Alan wydał siebie przeraźliwy krzyk. Chciał coś zrobić, jednak stał jak sparaliżowany. Nie mógł się ruszyć i nawet nie miał pojęcia, co mógłby zrobić. Pathos umierał na jego oczach. Zaczął wrzeszczeć i wzywać pomocu. Może ktoś się zlituje i pomoże. Pathos stawał się coraz bledszy. Zostało mu niewiele czasu, o ile już nie było za późno. Alan będzie następny. Zdarzył się prawdziwy cud. Uszy Alana wypełnił dźwięk tak wspaniały, niczym muzyka lutni, którą tak uwielbiał. Zwykły huk wystrzału stał się błogosławieństwem. Pathos, zwolniony z uścisku runął bezwładnie na schody. Alan czym prędzej pospieszył w stronę brata. Wampir ze zdziwieniem wpatrywał się w dziurę po lewej stronie swojej klatki piersiowej. -Benitez, ty… - wymamrotał i obrócił się w proch. Alan potrząsnął głową brata. Pochylił się nad nim i jakby siłą woli próbował przywrócić do pierwotnego stanu. ![]() Wielkie łzy zaczęły gromadzić się w smutnych oczach młodego mężczyzny. On nie mógł zginąć. Przecież był jego bratem, takie rzeczy się nie zdarzały. Nie jemu! Pathos z trudem uchylił powieki. Stracił mnóstwo krwi, był cały zimny i biały jak kreda. -Trzymaj się, wyjdziesz z tego – rzekł bez przekonania Alan, trzymając brata za lodowatą dłoń. Trząsł się bardziej niż tamten. Mężczyzna, który zabił wampira podszedł do nich i podał coś Alanowi. -Trzymaj. Ale sam zdecyduj, czy naprawdę tego chcesz, czy warto. -Co to jest? – spytał, obracając między palcami mały słoiczek. -Krew – odparł tamten schodząc w dół – Wampira. Alan przez chwilę przenosił wzrok z brata na czerwoną substancję. Pathos miał szansę żyć. Ale za jaką cenę? Mężczyzna zamknął oczy i otworzył szklany pojemniczek. Drżącymi rękoma wlał jego zawartość do ust brata. Tylko tak mógł uratować mu życie. Ostatnio edytowane przez scarlett : 24.01.2009 - 20:54 |
![]() |
![]() |
![]() |
#110 | |
Guest
Postów: n/a
|
![]()
No nareszcie się doczekałam
![]() Zabieram się za czytanie, no i oczywiście za błędy ![]() Nie, no ja nie mogę! Pathos! <tarza sie ze śmiechu> Od początku te biedactwa rodzice skrzywdzili ![]() ![]() ![]() No proszę, babcia na głodzie ![]() A Brian od początku mi się nie podobał... Ciekawe też co Antonio musi załatwic cichaczem. Pewnie to samo co Alanek w czasie oblężenia ![]() Mistrzowski opis pojawienia się Maxa i Viv ![]() Dlaczego Lena uważa, że Viv i Maksio są odpychający? ![]() Maksio w tej nowej fryzurce nieco zyskał, chociaż i tak daleko mu do Johnusia i Henrysia. A tak w ogóle: Benitez ![]() Zabieram się za błędy, chociaż będzie ich niewiele ![]() Cytat:
- , bo tylko od niej... - ...nieobecność Thomasa będzie mu na rękę - tego sercu nie żal - ilu jego ludzi... - i ewentualnie... - pomocy Ostatnio edytowane przez Callineck : 24.01.2009 - 21:07 |
|
![]() |
![]() |
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości) | |
|
|