Wróć   TheSims.PL - Forum > Simowe opowieści > The Sims Fotostory
Zarejestruj się FAQ Społeczność Kalendarz

Komunikaty

 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Prev Previous Post   Next Post Next
stare 15.03.2009, 00:34   #11
scarlett
 
Avatar scarlett
 
Zarejestrowany: 05.02.2008
Płeć: Kobieta
Postów: 286
Reputacja: 10
Domyślnie Odp: Concern

Tak, wiem, nie umiem pisać :<

XIII


John oparł się ciężko o szafkę, zaciskając zęby. Tyle krwi. Dużo krwi. Za dużo krwi. Jeszcze chwila i nie będzie mógł nad sobą zapanować. Jak to było możliwe, żeby taka drobna kobieta miała jej aż tyle? Próbując się uspokoić wziął głęboki wdech. To tylko pogorszyło sprawę, powietrze było wprost przesiąknięte zapachem krwi. Wzdrygnął się z obrzydzenia do samego siebie. Cholera, czemu nie mógł być zwykłym człowiekiem i jej pomóc, zamiast trząść dupą, że jeszcze dodatkowo zaszkodzi?
Spojrzał na nią, praktycznie nie wierząc własnym oczom. Zwykle wygadana, bezczelna i na swój sposób urocza w tej chwili w niczym nie przypominała Juliette, którą znał. Z półprzymkniętymi powiekami opierała się o blondyna, ciężko oddychając. Co gorsza krwi było coraz więcej. Jeśli nie otrzyma pomocy, pożyje najwyżej godzinę…

Blada jak ściana kobieta spojrzała prosto w oczy Johna. W jej spojrzeniu było coś, co sprawiło, że John poczuł niesamowity chłód. Mimo wszystko próbował utrzymać kontakt wzrokowy.
-Przepraszam – szepnęła niespodziewanie – Ja…
Niebieskie oczy zaszkliły się, a po policzku czerwonowłosej spłynęła samotna łza
John przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć. Gdzie się podziewał ten cholerny Henry? Zostawało coraz mniej czasu…
-Nie masz za co – rzekł w końcu, udając, że wcale nie widzi tej całej krwi – Co ty w ogóle gadasz? Nie… W sumie lepiej nic nie mów.
Był beznadziejny, nie umiał nawet zając się własną dziewczyną.


-John?
-Co?
Krwi było coraz więcej, a John miał wrażenie, że zaraz oszaleje.
Nie myśl teraz o tym, idioto.
Juliette oparła głowę o ramię Johna. Wypowiedziała kilka słów, ale nawet sama ich nie usłyszała. Łzy całkowicie wyschły, nie czuła już nawet bólu, niczego.
John spojrzał na nią na nowo zaniepokojony. Czemu nie odpowiadała?
-Hej, słyszysz mnie?
Odgarnął czerwone włosy kobiety, zakrywające jej twarz. Zamglonymi oczami wpatrywała się w jakiś nieistniejący punkt, zaciskając palce na białej koszulce Johna.
-Jestem do niczego… - westchnęła cicho.
-Co ty gadasz? Nie jesteś do niczego!
-Spójrz na mnie…
-Widzę. I cieszę się, że przywaliłaś temu… temu… s****ielowi i nic ci nie jest. To znaczy, nic ci nie będzie, pojedziemy do szpitala no i…
-Za późno, to bez sensu… Bez sensu… – przerwała – Naiwny jak zawsze…
John zacisnął zęby ze złości. Co innego miał powiedzieć? Co z tego, że miała rację? Nie chciał w to wierzyć, tak po prostu nie mogło się stać. Nie mogła umrzeć. W tej samej chwili przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Przecież mógł temu zaradzić! Może w końcu przyda mu się to, że jest tym pieprzonym wampirem. Kobieta jakby przejrzała jego myśli.
-Zapomnij! – krzyknęła tak głośno, że John przywalił głową w szafkę – Zabiję cię, jeśli to zrobisz.
-Zrozum! – zaprotestował – Nie obchodzi mnie to, rób co chcesz. Ale nie pozwolę ci umrzeć!
Oczekując na ciętą ripostę, otarł dłoń z krwi dziewczyny. Nie miał pojęcia, czy ma to jakiekolwiek znaczenie, ale z pewnością nie zaszkodzi. Żyła na nadgarstku wydawała się być wystarczająca. Przybliżył rękę do ust i wahając się tylko przez sekundę wbił ostre zęby we własne ciało. O swoje życie będzie martwił się później i to poważnie… Teraz musiał tylko zmusić Juliette, żeby wypiła jego krew.
Spojrzał najpierw na swoją rękę, potem na zasłoniętą włosami twarz kobiety.
-Nie wygłupiaj się, wypij to…
Odpowiedziała mu cisza. Czyli tak. Uśmiechnął się lekko, próbując dodać sobie odwagi. Nie spodziewał się, że pójdzie tak łatwo. Zwrócił jej twarz w swoją stronę i zamarł, widząc jej zamknięte powieki. Drżącą ręką dotknął jej bladego policzka, pozostawiając na nim krwawe smugi.
-Hej, słyszysz mnie? To nie jest śmieszne, powiedz coś…
Potrząsnął nią lekko, jakby chcąc powrotem wrzucić w nią życie.
-Juliette?!


Alan Thomas promiennie się uśmiechnął. Zapomniał nawet na chwilę o koszmarze, który przeżył, o tym, co spotkało jego żonę. Widok własnego, zagraconego gabinetu był niczym balsam na zranione serce. Mimo, iż bez swoich okularów nie widział zbyt dobrze, napawał się tym widokiem prawie tak bardzo, jak swym najlepszym dziełem. Z radością małego chłopca, który dostał kolejkę pod choinkę zasiadł na swoim przywódczym fotelu.


Pociągając łyk zimnej butelkowanej wody pochodzącej z najlepszego górskiego ujęcia w okolicy, rozkoszował się otoczeniem. Wszędzie dobrze, ale na starych śmieciach najlepiej. Thomas rzucił pustą butelkę w róg pokoju, gdzie zawsze stał kosz na śmieci. Dziś jednak go tam nie było, albo po prostu przestał być widoczny przez okrążającą go stertę papierów i tym podobnych szpargałów.

Mimo, że na dworze wciąż blady świt, w Firmie zaczęło się zagęszczać. Alan Thomas już nie mógł się doczekać gorącego powitania i powrotu do pracy. Musiał odnaleźć żonę!


Anais stanęła przed starymi drewnianymi drzwiami, przyglądając im się krytycznym wzrokiem. Towarzyszące jej Aida i Eva podzielały jej umiarkowany entuzjazm.
-Mogło być gorzej – westchnęła szatynka, donośnie pukając – Na przykład może jej tu nie być.
-Nie kracz – wzdrygnęła się młodsza kobieta – Jestem przemarznięta i zaraz umrę z głodu.
-Mogłybyście tak nie marudzić, to ja jestem na straconej pozycji – wtrąciła Brown – Wy i te wasze mikstury… Powinni spalić was na stosie.
-Pomyśleć, że nawet my nie pamiętamy tych czasów – Anais zaśmiała się szyderczo.
Wreszcie dało się słyszeć szczęk jakiegoś prymitywnego zamka i drzwi prowadzące do wnętrza starej drewnianej chałupy otworzyły się. W progu stała młoda zielonooka blondynka.


-Anais? – zdziwiła się – Co wy tu robicie?
-Może wejdziemy do środka? – zaproponowała Aida, już przeciskając się przez na wpół zatarasowaną framugę.
Eva po chwili nieśmiało podążyła za kobietami.
-Czujcie się jak u siebie w domu – rzekła blondynka, wykonując zamaszysty gest. Było to dość ironiczne, biorąc pod uwagę spartański wystrój wnętrz. Cały dom wyglądał jak z innej epoki.
Kobiety siadły niepewnie na trzeszczących krzesłach. Aida zastanawiała się, jak ta wypindrzona dziewczyna, która mogła mieć najwyżej dziewiętnaście-dwadzieścia lat, tu wytrzymuje.
-Czemu tu przyjechałyście? – spytała, popijając łyk jakiegoś napoju, nikomu innemu go nie proponując –Benitez mówił, że mogę się was spodziewać, jeśli coś pójdzie nie tak… Czyli po prostu spieprzyłyście sprawę?
-Jak jesteś taka mądra, to po kiego grzyba pytasz? – odparowała Anais – Może łaskawie powiesz, co mamy tu robić?
-Pomyślmy… Czekać?
-Że co? Nie po to chyba tu przyjechałyśmy, żeby siedzieć na dupach i nic nie robić.
-Wydaje mi się, że będziecie miały co do roboty – dziewczyna uśmiechnęła się, odstawiając kubek na stół – Długo bez tego nie pociągniecie, co?
Anais poklepała Evę Brown po plecach.
-Dopóki ta paniusia jest z nami, nie ma problemu.
-Nie do końca – Eva odezwała się po raz pierwszy odkąd tu przyszły – Jak to zwykł mawiać mój, niech spoczywa w spokoju, mąż, z gówna bata nie ukręcisz…


-Może być więc ciekawie – blondynka uśmiechnęła się, ukazując parę śnieżnobiałych zaostrzonych kłów – Zaczynałam się już nudzić na tym zadupiu.
-Kiedy Benitez tu wróci? – spytała Aida, ignorując przypływ wesołości blondynki.
-Bo ja wiem? Jak wróci, to wróci.
-Mogłabyś wreszcie skończyć rechotać jak stary koń? Odkąd tu przyjechałyśmy cały czas z czegoś rżysz…
-Jak ci się tu nie podoba, możesz wyjść. Ale bez swojej mikstury już chyba dłużej nie pożyjesz… Powiedz, ile tak właściwie masz lat?
-Co? Dwadzieścia trzy.
-Nie o to pytałam. Powiedziałam: właściwie.
-Nie twój zasrany interes – warknęła i gwałtownie wstała od stołu, zwalając krzesło na podłogę – Idę na spacer, możecie mnie nie szukać.
Wyszła, ostentacyjnie trzaskając drzwiami.
-A tej co? – zaśmiała się blondynka – Okres ma, czy co?
Anais spojrzała na nią z ukosa.
-Ja chyba też się przejdę, zgłodniałam, a tu raczej nic nie dostanę… Może w tym lesie rosną jakieś, eee, jagody.
-No to chyba zostałyśmy same – stwierdziła inteligentnie dziewczyna, gdy Anais również trzasnęła drzwiami.
Eva kiwnęła głową.
-Na to wygląda.


Alan Thomas przeżywał drugą Hiroszimę (mimo, iż w pierwszej nie brał udziału). Istna Sodoma i Gomora! Brakowało słów, aby opisać to, co działo się na jego oczach. Zamiast radosnych okrzyków swoich podopiecznych, radujących się z powrotu ukochanego szefa słyszał kakofonię mieszających się ze sobą wrzasków, wołań i szeptów. Nie było tu nikogo, kto by nie mówił o tej wielkiej sensacji. O jego wyrodnym podwładnym, Antoniu! Tfu!
Przedzierając się przez tłumy, które wystąpiły ze swych stanowisk na ciasny korytarz, próbował nadążyć za Maxem, który zdawał się wynajdywać jakieś magiczne przejścia pomiędzy ludźmi. Gdy wreszcie dotarli do piwnic, Thomasa dopadła męcząca zadyszka.
-To tu – oznajmił Max, wskazując jedne z drzwi – Panie…, to znaczy, szefowie przodem.
Thomas, który wreszcie odzyskał oddech wszedł do środka. Mimo, iż na nosie miał już swoje okulary, niczego nie widział.
-Zaraz, zaraz, co to ma znaczyć? – oburzył się – Nie mów, że ty też…
-Idzie pan, czy nie?! – krzyk Maxa odbił się od pustych ścian pomieszczenia – Stoję tu jak cholerny kretyn i trzymam te drzwi, żeby nie zapomnieć, gdzie są a pan tam sterczy jak jakiś pieprzony kołek!
-Nie gorączkuj się tak, synu… - westchnął Thomas, człapiąc w stronę, w którą chyba powinien podążyć – Wszyscy jesteśmy zdenerwowani, to naturalne… W dodatku nie wiem, o co dokładnie chodzi, nic mi nie chciałeś powiedzieć!
-Bo nic więcej nie wiem. To tu, właź pan…
Thomas zignorował ten fakt niestosownego wyrażania się podwładnego i przestąpił próg kolejnych drzwi. Było tu o wiele jaśniej i w końcu coś widział. Pierwszym był Henry.
-Może ty mi wytłumaczysz, o co tu chodzi!
Henry odwrócił się gwałtownie. Już dawno nie słyszał tego głosu. Nie miał jednak czasu na dziwienie się i radowanie z powrotu szefa. Spróbował krótko, acz treściwie opowiedzieć, co się stało.
-Niemożliwe, niemożliwe… - Thomas powtarzał raz po raz pod nosem. Działo się coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca…
-Żyje? – spytał Max, straciwszy całą swoją ochotę do drwin.
-John żyje…
-Co mnie obchodzi ten idiota, pytałem o Juliette.
Henry chwilę zastanawiał się, co powiedzieć.
-Nie wiem.
Max chwycił go za koszulę i przyszpilił do ściany


-Nie pieprz się ze mną, tylko wal prosto z mostu!
Henry’emu, mimo całej tej sytuacji, przeszło przez myśl, że z Maxem zrobiłby to bardzo chętnie… Zamiast tego powiedział tylko kilka słów.
-Powiedziałem, że nie wiem. Po co miałbym cię okłamywać?
Max puścił go i z rozdrażnieniem rozejrzał się wokół.
-Gdzie jest ten ********** ? Jak mu ********* to się ****** ***** nie pozbiera.
-Spokojnie, jeszcze nie teraz – Henry spróbował załagodzić swoisty entuzjazm kolegi – najpierw zadamy mu kilka pytań. Dużo pytań.
Max i Thomas podążyli za Henrym. Jak się okazało, nie trzeba było iść daleko. Czarna owca Firmy znajdowała się tuż za ścianą…


Ostatnio edytowane przez scarlett : 15.03.2009 - 11:46
scarlett jest offline   Odpowiedź z Cytatem

PAMIĘTAJ! Źródłem utrzymania forum są reklamy. Dziękujemy za uszanowanie ich obecności.
 


Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 5 (0 użytkownik(ów) i 5 gości)
 

Zasady Postowania
Nie możesz zakładać nowych tematów
Nie możesz pisać wiadomości
Nie możesz dodawać załączników
Nie możesz edytować swoich postów

BB Code jest włączony
Emotikonywłączony
[IMG] kod jest włączony
HTML kod jest Wyłączony

Skocz do Forum


Czasy w strefie GMT +1. Teraz jest 01:57.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.
Spolszczenie: vBHELP.pl - Polski Support vBulletin
Wszystkie prawa zastrzeżone dla TheSims.pl 2001-2023