Wiadomości odwiedzających od 1461 do 1470 z 2303
-
Wiesz, przykład idzie z góry. Popatrz na naszych polityków - jak oni się kłócą, jak się obrażają, jak jeden drugiego miesza z błotem... Wszystko oczywiście w imię przekonywania innych do swoich poglądów. W czasach gimnazjalnych sam chciałem zostać politykiem, więc dlatego brałem z tych ludzi przykład. Marzenia się nieco przez te lata zmieniły, ale pewne cechy charakteru pozostały.
Absolutnie Cię rozumiem. Myślisz, że ja takowych uwielbiam? Może jakiś problem stanowi to, że próbuję z nimi walczyć ich własną bronią.
Na co dzień? Hmmm... Jakoś nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałem, ale sądzę, że jest to raczej zadowolenie. Uśmiech, ale trochę mętny i bez życia.
-
W życiu - nie wiem. Na ogół gniew kieruję do wewnątrz, ale kiedy już mam okazję, żeby wywalić go na wierzch, to wybucham z całą mocą. Wrzeszczę, szydzę z rozmówcy, przedrzeźniam go...
Jeśli zaś chodzi o emocje bardziej pozytywne/mniej destruktywne, to tu akurat powściągliwość raczej nie szwankuje. Gdybym miał na przykład za każdym razem ujawniać swój smutek czy żal, to po prostu straciłbym zupełnie męskość.
P.S. Publikacja dość starego tekstu (chociaż po przeróbkach) nie była chyba najlepszym pomysłem. :-)
-
Skłonności sadystyczne W.C. spowodowane były obserwacją świata, w którym przyszło mu żyć. Widział, jakie powodzenie u płci przeciwnej mają chamowate dresy i inne brutalne prostaki, jak władza lubi demonstrować swą siłę, jak jednostki wyrzekające się przemocy notorycznie przegrywają (bo kto wie, co by osiągnęła Ewa Kuńska, gdyby na przykład szantażowała nauczycieli?). Zrozumiał, że światem rządzi prosta zasada: pożeraj albo będziesz pożarty. A on nie chciał być tym na dole, tym ustawicznie gnojonym. Co więcej - rodzina pragnęła, żeby on miał wysoką pozycję społeczną, a do osiągnięcia takowej potrzebne było rozpychanie się łokciami i wyrzeczenie się ludzkich uczuć.
Jego skłonności sadystyczne ujawniły się między innymi na studiach wobec współlokatora (bicie, poniżanie, wykorzystywanie seksualne) i dziewczyny (chamstwo, nieliczenie się z uczuciami).
-
Wybacz, zapomniałem o Twoim zamiłowaniu do porządku. Zresztą i u mnie w pokoju jest miejsce na kilogramy kurzu, ale pleśń tępię bezwzględnie.
Tak, oczywiście. Większość mojej twórczości takowe zawiera, co prawda zwykle mocno przekręcone (na przykład to, co się naprawdę skończyło małą sprzeczką, w utworze kończy się mordem). Przekuwam prawdę w fikcję literacką po to, żeby tylko znajomi mogli doszukać się aluzji.
Jeśli chodzi o syndrom Madonny i ladacznicy - początkowo chciałem polemizować, ale chyba na dobrą sprawę masz rację. Nierzadko tak bywa, że mężczyzna, szukając "prawdziwej miłości", po drodze zalicza jakieś panienki, za każdym razem mówiąc, że to nie to, że gdyby kochał i szanował swoją kobietę, to by tak z nią się szybko nie przespał, i tak dalej. I tak też niekiedy faceci robią, gdy są nieszczęśliwie zakochani - tu niby tylko "ta jedyna", ale obok, w łóżku, różne "substytuty" ukochanej.
Hmmm... Co do tego Władka, to zastanowię się jeszcze, co Ci odpowiedzieć.
Dobranoc.
-
Tak, chodziło mi właśnie o wyhodowanie pleśni. :-) Niektórzy (m.in. na koloniach) robią nawet konkursy w tej dziedzinie.
To będzie coś nowego. Też akcja będzie toczyła się w szkole, ale nieco innych problemów dotknę. Planowane tagi to między innymi "kult jednostki" i "degeneracja".
Jeśli zaś chodzi o "Wielką Kompromitację", to oczywiście też by się dało wstawić coś nowego o Operatorze W.C., ale na jaki temat?
Do ostatniej kwestii ustosunkuję się, gdy napiszę komentarz do "Lerii".
-
Ano niestety, po takim mrozie to raczej wątpliwe, żeby grzyby rosły. Chyba że liczymy na cuda. No i jeszcze zawsze można sobie jakieś grzyby w plecaku wyhodować - to tak na pocieszenie. :-)
Nie rozumiem zbytnio ostatniego Twojego zdania.
P.S. Pół dnia dzisiaj przesiedziałem na przepisywaniu i poprawianiu tekstu, który jutro pojawi się w "Twórczości pisanej".
-
Wiesz, byłoby mi szkoda jesieni, gdyby ona była w miarę ciepła (bo jakichś skwarów to ja też sobie o tej porze nie życzę) i kolorowa (te różnobarwne liście na drzewach... i na ziemi ;-) ). Takie klimaty rodem z typowego października albo końca września. Listopadowe "Camel Trophy" przez mieszankę błota i liści, do tego w deszczu (niekiedy ze śniegiem) i wietrze, przy niskiej temperaturze, jakoś mnie nie kręci. Jeno przygnębia, tak jak obecna mroźna szaruga.
Hmmm... Może i "winny się tłumaczy", ale to wszystko jest trochę bardziej skomplikowane. Wchodzi tu w grę m.in. syndrom Madonny i ladacznicy. Ale mniejsza o to.
-
A miłość? W moim przypadku raczej fizyczna. Duchowa to piękna rzecz, ale najwyraźniej nie mnie przeznaczona.
-
U mnie też. W tramwaju myślałem, że z nóg mi się zrobią mrożone udka. Teraz zaś ogrzewam się gorącą miętą.
Śnieg w październiku to zjawisko niecodzienne, ale staram się tym nie przejmować. Nie zamarznę przez te parę dni, a potem ma się znowu zrobić cieplej, więc nic, tylko czekać.
Osobiście wolałbym śnieg nieco później, w listopadzie choćby - ale co poradzić?
Zresztą nie lubię rozmów o pogodzie, bo co by się nie działo, to ludzie zawsze marudzą. Jak nie ma zimą śniegu - dzieci są niezadowolone, a i ze sportami zimowymi krucho. Jak jest śnieg (i to niekoniecznie zimą), to ględzą kierowcy. Jak lato upalne, to rolnicy marudzą, że susza, jak deszczowe - niezadowoleni są turyści, że nie można się opalać.
Można by się pokusić o stwierdzenie, że pogoda to idealny temat dla emo - cokolwiek by się nie działo, zawsze jest powód do narzekania (i ewentualnego pocięcia się).
-
To chyba oczywiste, że jej nienawidziłem. Geniusz ze Stawiszcza herbu Ślepowron powiedział kiedyś: "Łęcka była szmatą, a Wokulski idiotą" - i ja się w dużej mierze zgadzam z tym poglądem. Bezdenny egoizm i jej zabawa uczuciami na pewno nie wzbudzają sympatii. Można ją co najwyżej podziwiać za cwaniactwo. Po prostu femme fatale - choć może i tak jeszcze grzeczna w porównaniu z tymi, które przyniósł modernizm i kolejne epoki.
Znajomości w pociągu zawieram bardzo rzadko - i nie podtrzymuję ich po zakończeniu podróży. Chociaż... Jak któregoś razu zagadałem się z pewną studentką zatrzymującą się na godzinę w moim rodzinnym mieście, to żałowałem, że matka wyszła po mnie na dworzec.
Wiem, że to był żart. Jakieś tam ochłapy poczucia humoru to ja mam. Często ma ono u mnie odcień sadystyczny lub masochistyczny, ale zawsze jest. :-]