![]() |
#11 |
Zarejestrowany: 23.08.2007
Skąd: Spod oka mistrza i łuku amora
Płeć: Kobieta
Postów: 2,256
Reputacja: 10
|
![]() [img]http://i41.************/34hfea9.jpg[/img] -Jak to nie żyje?!- krzyknął ciemnowłosy mężczyzna wstając ze skórzanego fotela.-Jak to nie żyje! Przecież mieliście go pilnować, Walker! -Szefie, kiedy to wszystko działo się tak szybko...nie zdążyliśmy nawet dojechać, Ricolson nie dał sygnału, że wyszedł...-wyjąkał Walker. Był to wysoki, postawny mężczyzna, przypominający typowego chuligana z przedmieścia. Mimo to skulił się w sobie. Wiedział, że nadchodzą poważne kłopoty. Wiedział też, że może pożegnać się z pracą i dostatnim życiem, ale teraz nie dbał o to. Najgorsze było dla niego uczucie, że zawiódł zaufanie swojego szefa, który tyle dla niego zrobił! [img]http://i41.************/2vmhdw6.jpg[/img] -Panie Diveny, telefon do pana- zza drzwi wyjrzała głowa delikatnej kobiety o smutnych oczach. -Jestem zajęty, powiedz, że oddzwonię później- odpowiedział, nie patrząc w jej stronę. Kiedy zamknęła drzwi, znów usiadł na przeciwko Walkera i zapalił papierosa. -Wiesz, że czekają nas teraz kłopoty? -No- mruknął Walker patrząc tępo w ziemię. -Jedź do domu, przywieź Clarka. Muszę z nim porozmawiać. Walker wyszedł szybko z gabinetu. Wolał zejść mu z oczu. -Panie Jack, telefon do pana- sekretarka o smutnych oczach znów weszła do gabinetu. -Przecież mówiłem, oddzwonię później- zniecierpliwił się Diveny. -To Rose. -Oh, no tak, oczywiście, w takim razie połącz mnie z nią, Gabrielle- westchnął Jack i sięgnął po słuchawkę.- Halo? -Tato?- usłyszał cienki głos w słuchawce.- Cześć, to ja. Możesz po mnie przyjechać o 14? Kończę dziś wcześniej, może wybralibyśmy się na mecz? Dziś grają Yankeesi! -Wybacz, kochanie, dziś mam mnóstwo pracy, nici z tego. Ale zaraz zadzwonię do Walkera, żeby po ciebie przyjechał. -Daj spokój tato, nie trzeba, złapię jakiegoś busa... -Nie- przerwał jej Jack.- Nie chcę, żebyś dziś jechała autobusem....podobno był jakiś wypadek...Walker po ciebie przyjedzie. -Dobrze, dobrze, niech przyjeżdża. Jesteś dziwny. -W końcu po kimś to musiałaś odziedziczyć. Pa córcia, kocham cię. -Pa tato. Słysząc głos ukochanego dziecka od razu zrobiło mu się nieco lżej na sercu. Dopóki nie przypomniał sobie co zdarzyło się dziś w nocy. Rozległo się pukanie, po czym do gabinetu wszedł Clark- mężczyzna o jasnych włosach i oczach jak niezabudki, skrzętnie ukrywanych przez bujną czuprynę i okulary. -Cześć Jack. Nieszczęście, klęska, nazwij to jak chcesz- mówił, siadając na przeciwko niego.- Jesteśmy zgubieni. Diveny splótł ręce i zamyślił się. -Tak, nasza sytuacja nie wygląda zbyt ciekawie...nie wiemy nawet, czy Ricolson podpisał umowę, trzeba będzie zadzwonić do tego człowieka od towaru. -Dzwoniłem, podpisał. -Mówił coś jeszcze? -Niewiele, ale z tego co się orientuje, nikt nie przyszedł do niego jeszcze z żadną propozycją. Musimy się szybko zdecydować Jack, daliśmy mu już zaliczkę, kontynuujemy tą...operację? -Nad tym się zastanawiam. Z jednej strony, podpisaliśmy z nim umowę... -Mówiłem, żeby nie bawić się w papierkową robotę, ale oczywiście chciałeś mieć wszystko na papierze, uczciwie... -Z której strony uważasz handel narkotykami za uczciwy?- spytał poważnie Jack, patrząc gdzieś przed siebie. -Z żadnej, dlatego nie rozumiem po kiego czorta kazałeś Ricolsonowi podpisywać te umowy... -Żeby ten diler nas nie oszukał? -Ah tak- uśmiechnął się z politowaniem Clark.- Bo oczywiście, nawet jeśli miałby taki zamiar, to ty postraszyłbyś go jakimś świstkiem. -Teraz już go nim nie postraszę- odpowiedział spokojnie Jack.- Bo nam go ukradli. I zabili Ricolsona. Straszna prawda zawisła nad nimi jak topór, przed ostatecznym wbiciem się w kręgosłup skazańca. [img]http://i42.************/jg632r.jpg[/img] -Jedyną jasną stroną tej afery, jest to, że w dokumentach nie widnieje twój podpis...to znaczy, transakcję w ostateczności podpisywał Ricolson?- zapytał po chwili Clark. -Jestem tam jako zleceniodawca. Clark zaklął. Wszystko zmierza w najgorszym kierunku. -Jak myślisz, kto to mógł być? -Nie wiem...nie chcę wysnuwać pochopnych wniosków.- odpowiedział Jack.. -Beckettowie? Jack uśmiechnął się. Dobrze było mieć pracownika-ba!- przyjaciela, który czyta w myślach. -Tak sądzę. Na pewno nie byli zadowoleni, kiedy dowiedzieli o tej- bądź co bądź niesamowicie atrakcyjnej- okazji, którą sprzątnęliśmy im sprzed nosa. -No właśnie Jack. Trafiłeś bardzo blisko sedna. Skąd Beckettowie dowiedzieli się o naszym układzie z tym dilerem? Przecież on im nie powiedział! -Ta myśl tłucze mi w głowie odkąd dowiedziałem się, co się stało. Ale nie zapominaj, że James Beckett to wybitny gracz. Ma mnóstwo wtyczek. -Nie na tyle, by dojść do samotnego, meksykańskiego dilera będącego pierwszy raz w Stanach! -Sugerujesz, że mamy wśród nas zdrajcę?- spytał Jack, patrząc prosto w niebieskie oczy Clarka. -Tak.. tak właśnie sądzę. -Nie myśl, że nie brałem tego pod uwagę. Ale nie chcę nikogo bezpodstawnie oczerniać. Bardziej niepokoi mnie to, co oni zrobią z tym....nazwijmy to dokumentem. Zaniosą na policję? -Oszalałeś chyba.- zaśmiał się Clark.- Wtedy wszystkie oszustwa Beckettów też ujrzałyby światło dzienne. Jestem pewien, że dojdą do naszego dilera i położą na nim łapę.... -...a my przez to stracimy majątek-dokończył Jack. -Więc sprowadzamy się do tego, że dokument należy odzyskać. Za wszelką cenę- skwitował Clark. -Jestem tego samego zdania, mój przyjacielu- odpowiedział Jack patrząc na popołudniowe słońce Nowego Jorku. *** -Cześć Walker- powiedziała Rose, wchodząc do samochodu. -Witam Rose- odpowiedział posępnie Walker. -Coś się stało?- zapytała. Walker nie umiał ukrywać emocji, wszystkie problemy miał wypisane na swojej łobuzerskiej twarzy. -Eh, nic takiego, jedźmy już do domu- powiedział, uśmiechając się krzywo. [img]http://i42.************/j08q5l.jpg[/img] Rose wzruszyła ramionami, przeglądając się w lusterku. Poprawiła ciemnoblond włosy, spadające na twarz i spojrzała na Walkera. Coś go gryzło, tatę też- wystarczyła jedna rozmowa telefoniczna z nim, żeby się o tym przekonać. Nie lubiła takiej napiętej atmosfery. Do Staten Island dojechali w ciszy. Dziewczyna wysiadła z samochodu patrząc na duży, śnieżnobiały dom. Dawno temu była to zaniedbana willa, jednak kiedy Alexander Diveny- dziadek Rose, zbił fortunę na sprowadzaniu tekstyliów do Ameryki odrestaurował budowlę, przekazując ją w spadku swojemu najstarszemu synowi, Jackowi. Walker zamknął samochód i burcząc coś pod nosem odszedł w bliżej nieznanym kierunku. Rose westchnęła. To smutne, pomyślała, że do własnego domu musi przychodzić niechętnie, z obawą co zastanie w środku. Gdy otworzyła duże drzwi wejściowe, ogarnął ją chłód marmurowego holu. Wewnątrz panowała cisza, nie licząc głosu odkurzacza dobiegającego z górnych z pięter. Skierowała się w stronę kuchni. Tam, jak przypuszczała odnalazła zalążek życia. Kucharka Julia uśmiechnęła się, kiedy ją zobaczyła. -Witam, witam panienko, co tam w szkole?- zapytała i nie czekając na odpowiedź postawiła na stole talerz z obiadem. – Proszę mi dzisiaj ładnie wszystko zjeść, jak Bóg przykazał, bo musi mieć panienka dużo siły, żeby się uczyć- dodała ze swoim śpiewnym akcentem. -Żeby być fotomodelką też muszę mieć siły, a nie mogę mieć zbędnych kilogramów- mruknęła. -Aaaj, po panienka to też tak się uparła na ten modeling, jakby to nie było innych, porządnych zawodów na świecie. -No właśnie, uparłam się, niedługo mam pierwszą sesję! Nie będę już jeść- powiedziała po chwili, odsuwając od siebie prawie nietkniętą porcję.- Powiedz mi lepiej, gdzie matka? -U siebie w sypialni- odpowiedziała obrażona Julia, sprzątając stół. -Trzeźwa?- zapytała znudzona Rose. [img]http://i41.************/2jg08s7.jpg[/img] Julia popatrzyła na dziewczynę. Wiedziała, że Rose bardzo przeżywa to, że nie ma normalnej rodziny. Na wiecznie pijaną matkę nauczyła się już nie liczyć, a ojciec- mimo, że kocha ją bardziej niż kogokolwiek na świecie- nie jest w stanie dobrze wychować nastolatki, przesiadując dnie i noce w pracy. Kiedy Rose była mała, wychowywały ją opiekunki, potem guwernantki. Gdy skończyła 14 lat zbuntowała się i nie bez oporów ze strony Jacka poszła do szkoły. Julia, która od lat już służyła w domów Divenich obstawała całym sercem za prośbą dziewczyny, dlatego Jack musiał ustąpić, ale zapisał córkę do najlepszej prywatnej szkoły w Nowym Jorku. Spotkanie rówieśników wywarło niesamowity wpływ na Rose. Ze smutnej, cichej i nieśmiałej dziewczynki wyrosła pewna siebie, ale subtelna i wciąż cicha nastolatka. -Tego nie wiem, nie było jej dziś na dole- odpowiedziała w końcu Julia. Rose westchnęła i wstała od stołu. Bez słowa wyszła z kuchni i udała się w stronę swojego pokoju. Na korytarzu natknęła się na Vanessę, bo tak nazywała ją w myślach. Ta kobieta nie była już dla niej matką. [img]http://i44.************/9uaps4.jpg[/img] -Rose- powiedziała Vanessa, opierając się o ścianę i uśmiechając się wylewnie.- Kochanie moja, mądrą córeczka, co tam u ciebie? Taty jeszcze nie ma? Biedne dziecko, on nigdy o ciebie nie dbał, o mnie zresztą tez nigdy... -Idź do siebie i połóż się spać- prychnęła pogardliwa Rose, mijając ją. Weszła do pokoju, rzucając się na łóżko. Jakie to dziwne, że całkiem miły dzień może zniszczyć jedno, krótkie wydarzenie- widok pijanej matki. A przecież Rose miała powody do radości. Ze sprawdzianu z XIX-wiecznej literatury rosyjskiej, do którego uczyła się cały weekend otrzymała najwyższą notę w klasie. Dostała zaproszenie na sobotnią domówkę, na której będzie chłopak, który wpadł jej w oko. A ta przeraźliwie wychudzona, spalona przez solarium kobieta potrafi położyć kres każdemu szczęściu. Im bardziej Rose o tym myślała, tym częściej pojawiały się u niej myśli, że nienawidzi własnej matki. *** Clark opierał się o biurko Jacka, trzymając w ręku szklankę z whisky. Nie miał zadowolonej miny, wciąż powtarzał nieco napastliwym tonem: -Myślisz, że Walker znów nie zawiedzie? To trochę nieodpowiedzialne z Twojej strony- powierzać mu tak ważne zadanie -Powierzyłbym Jimmy’emu swoje życie- odpowiedział z właściwym tylko sobie spokojem Jack.- Ufam mu. -Nie rozumiem tylko czemu- odparł zgryźliwie Clark.- Biorąc pod uwagę jego przeszłość... -Co masz na myśli?- zapytał Jack, marszcząc brwi. -Oh, pomyślmy- powiedział sarkastycznie Clark.- Walker od 12 roku życia miał nad sobą kuratora, w wieku 14 lat uciekł z domu dziecka, przepadł bez śladu w podziemiu, żeby po 10 latach dać się złapać na ulicy za zamieszki! -Jim pobił mężczyznę, który dobierał się do jakiejś prostytutki bez jej zgody. Dla mnie jest to czyn godny podziwu. -Urocze- mruknął Clark.- Tylko dlatego wyciągnąłeś go potem więzienia? -Dlaczego go wyciągnąłem, to już sprawa Jimmyego i moja- odpowiedział stanowczo Jack, zapalając papierosa. Po chwili ciszy podszedł do telefonu. -Gaby, pozwól do mnie na moment. Nie minęło pół minuty i w drzwiach pojawiła się Gabrielle. Była to wysoka, smukła kobieta, ubrana zazwyczaj w stonowane, szare kolory. Jedynie oczy, patrzące melancholijnie spod popielatych włosów dodawały koloru całej postaci- były niespotykane, szmaragdowozielone. [img]http://i42.************/2po5uys.jpg[/img] -Coś się stało?- zapytała patrząc na Jacka. -Załatwiłaś już sprawę z tym Chińczykiem od sztucznego jedwabiu? -Oczywiście. Przelałam pieniądze na konto, wysłał materiały wczoraj, przefaksował mi dowód nadania. -Świetnie, to jeszcze skontaktuj się z tym facetem od bawełny z Arizony...no zapomniałem jak on się nazywa... -Baldahowski? -Tak, dokładnie, nigdy nie pamiętam tych nazwisk, umów mnie z nim na spotkanie, chcę podpisać z nim większą umowę. -Oczywiście- odpowiedziała Gabrielle i zamknęła za sobą cicho drzwi. Clark, który przez czas rozmowy przypatrywał się z uwagą sekretarce powiedział do Jacka: -Nie za dużo obowiązków jak na jedną dziewczynę? Sekretarka, księgowa, prywatna asystentka...może się w końcu zbuntować. -Żartujesz, nie Gaby, poza tym dostaje taką pensję, że nawet nie myśli o zmianie pracy... Jack nie wiedział jak bardzo mylił. Kiedy Gabrielle wyszła z gabinetu Jacka westchnęła cicho, podchodząc do swojego biurka. Usiadła na fotelu i patrząc w okno wspominała swój pierwszy dzień w pracy. Na rozmowie kwalifikacyjnej spotkała się z Clarkiem, który dokładnie przepytał ją ze wszystkich przepisów prawnych, a także zadał kilka dziwnych pytań dotyczących etyki pracy. Jaka ona wtedy była szczęśliwa! Będzie pracować w Divenyx, jednej z najbardziej dochodowych firm w Nowym Jorku! Przed oczami stanął jej obraz Jacka, który niewiele zmienił się przez ostatnie 5 lat. Kiedy pierwszy raz go zobaczyła pomyślała, że to jakiś kierowca- wyjątkowo przystojny kierowca. Ubrany w dżinsy i luźną koszulę wyszedł ze swojego gabinetu akurat wtedy, gdy Gabrielle podnosiła rękę, by zapukać. Podczas gdy ona pokrywała się coraz czerwieńszym rumieńcem, on uśmiechnął się tylko i powiedział -Ty musisz być Gabrielle Brown, tak? Wchodź, musimy ustalić kilka spraw... Tak już zostało. Wciąż ustalali jakieś sprawy. Gaby już w pierwszych tygodniach zauważyła, że szef nie lubi otaczać się dużym gronem współpracowników i była dumna, że należy do tej elity. Sam Jack do dziś wygląda tak samo- do pracy przychodzi ubrany w dżinsy, chyba, że ma zaplanowane ważne służbowe spotkanie albo konferencję. Spokojny, zrównoważony, zawsze pyta Gabrielle o zdanie i ufa jej w każdej sprawie. No tak, pomyślała gorzko, masz wszystko czego zapragniesz, ale ty... -...musiałaś zadurzyć się we własnym szefie- dokończyła cichym szeptem, oglądając się za siebie bojaźliwie, czy aby na pewno nikt nie usłyszał jej wyznania. [img]http://i40.************/2ir0pjk.jpg[/img] *** -Gabrielle ma dostęp do naszych czarnych dokumentów?- spytał, niby od niechcenia Clark. -Oczywiście, że nie, Gaby jest księgową Divenyxu. -No ale mogła zauważyć, że coś jest nie tak, Beckett mógł ją przekupić i... -Sugerujesz, że to Gaby jest zdrajcą?- zapytał Jack spokojnie, świdrując Clarka wzrokiem. -Jack, do jasnej cholery, ja wiem, że ty ufasz każdemu- zniecierpliwił się Clark.- Posłałeś Walkera po tego kubańczyka, chociaż zawiódł przy Ricolsonie, twój wybór. Ale ktoś nas wydał i my musimy wiedzieć kto to! -Mam dość wysłuchiwania twoich narzekań- odparł Jack, podnosząc głos. Był człowiekiem z natury spokojnym, może dlatego jego gniew wydawał się być dwukrotnie gorszym od gniewu przeciętnego człowieka.-Skoro tak bardzo nalegasz na to, aby złapać zdrajcę, czemu nie podłożysz wszystkim pluskw! Gaby, Jimy’emu, może nawet mi! Tylko w tej całej sytuacji jakoś zapominasz o sobie...-jego coraz głośniejsze słowa przerwał dźwięk telefonu. Szybko podniósł słuchawkę. -Słucham. Obrażony Clark mógł obserwować tęcze emocji malującą się na twarzy szefa, który kilka razy otwierał usta, by coś powiedzieć, patrząc szeroko otwartymi oczami w pustą przestrzeń. -Przyjeżdżaj tu natychmiast- powiedział, odkładając słuchawkę, po czym popatrzył na Clarka.- Diler uciekł.
__________________
Lecz straszny los, okrutna śmierć W udziale im przypadła: Króla zjadł pies, pazia zjadł kot, Królewnę myszka zjadła. Atelier Ostatni Strzał
Ostatnio edytowane przez Invidia Semper : 11.04.2010 - 16:54 |
![]() |
![]() |
|
Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 3 (0 użytkownik(ów) i 3 gości) | |
|
|